„Cień bestii”. Michael Rooker spotyka Brama Stokera

„Cień bestii” to jeden z tych filmów, które powstały nieco zbyt późno, aby drobić się statusu kultowego. Gdyby film Jamie’ego Dixona (spec od efektów specjalnych z nominacją do nagrody BAFTA za „Prawdziwe kłamstwa”) premierę miał w latach 80., albo chociaż – w pierwszej połowie lat 90., zrobiłby karierę w wypożyczalniach wideo, a widzowie wyrywaliby sobie kasety z rąk. Kto wie, może nawet doszłoby do rękoczynów?
„Cień bestii” to jeden z horrorów z wątkiem religijnym, jakich wiele powstawało w czasach świetności „Def Leppard”. Wystarczy wspomnieć „Siódmy znak”, „Warlocka”, „Armię boga” i oczywiście, „Księcia ciemności”.

fot. kadr z filmu

„Cień bestii” premierę miał w 1998 r., a więc już u schyłku ery VHS, w czasach, w których rosła popularność wypełnionych efektami specjalnymi filmów sci-fi i horrorów postmodernistycznych, w stylu „Krzyku”, czy „Ulic strachu”. Film Dixona był więc nieco nazbyt staroświecki, dlatego też pewnie nie odniósł specjalnego sukcesu i przeszedł niezauważony. Tradycyjna droga opowiadania historii jaką obrał Dixon miała jeszcze jeden powód – „Cień bestii” to adaptacja opowiadania Brama Stokera, literackiego ojca „Draculi”.

fot. kadr z filmu

Moce ciemności vs. mały chłopiec

Film zaczyna się od mrocznej sceny, w której wyznawcy satanistycznego kultu wzywają demona, sługę szatana, który ma zniszczyć świat. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem, demon morduje tych, którzy ściągnęli go na ziemię i potrzebuje tylko jednego składnika, aby rozpętać piekło: chłopca, którego przeznaczeniem jest zostać świętym. Na razie Chris Hatcher nie wie jeszcze o swojej roli. Póki co dorasta w małym amerykańskim miasteczku, pod opieką ciotki i jej chłopaka gliniarza. Ale kiedy demon przybędzie do miasteczka, życie chłopca się zmieni. Podobnie jak i innych mieszkańców. Obecność wysłannika diabła sprawi, że na jaw wyjdzie ukryta natura pozornie normalnych ludzi. Zaczną robić rzeczy, których nigdy by ie zrobili: mordować, zdradzać, niszczyć. Jedynym sposobem na zło jest światło.

for. kadr z filmu

A tego coraz jest w miasteczku mniej, bo cień zbiera swoje mroczne żniwo. Na szczęście, na pomoc Chrisowi przybywa ksiądz Jacob Vassey, który skrywa mroczną tajemnicę i jest na granicy utraty wiary. Oprócz tego, świetnie posługuje się bronią i bliżej mu do bohatera kina akcji niż nobliwego duszpasterza. Zacznie się odwieczna walka dobra ze złem.

fot. kadr z filmu

„Cień bestii” to interesujący horror z niezwykłym klimatem, co zawdzięczamy z pewnością Stokerowi i Michaelowi Stokesowi, który na podstawie opowiadania Irlandczyka napisał scenariusz. Film wciąga już od pierwszych scen, może przestraszyć, a wrażenie robią też rewelacyjne efekty specjalne. „Cień bestii” wzbudza też niepokój, który narasta, bo sytuacja bohaterów wydaje się beznadziejna, a walka, jaką prowadzą – nierówna.

„Cień bestii” to 2 godziny niezłej rozrywki

„Cień bestii” to perełka, również za sprawą obsady aktorskiej. W księdza Vasseya wciela się sam Michael Rooker, kipiąca charyzmą gwiazda takich filmów, jak: dwie części „Strażników galaktyki”, „Henry – portret seryjnego zabójcy”, „Szybki jak błyskawica” i „Robale”. Rooker gra oszczędnie i udaje mu się uniknąć bycia groteskowym, co wcale nie jest proste, gdy odgrywa się księdza z nerwowym tikiem w palcu naciskającym spust.

fot. kadr z filmu

Na ekranie towarzyszą mu m.in. Leslie Hope czyli pani Jackowa Bauer z serialu „24 godziny”, znany z „Lakieru do włosów” Shawn Thompson, Andrew Jackson („Wszystkie moje dzieci”) i na sam koniec – Tony Todd, legendarny Candyman, który tu gra nieco zwariowanego miasteczkowego ekscentryka, który jeszcze zanim w mieścinie zapanuje chaos, przeczuwa, co się święci. W roli Chrisa zobaczycie za to małego Kevina Zegersa, którego fani horroru na pewno kojarzą z nowego „Świtu żywych trupów”, seriali „Fear the Walking Dead” i „Plotkara”, a także komedii romantycznej „Męsko-damska rzecz”.
„Cień bestii” nie jest z pewnością oryginalny, gwarantuje jednak sporo emocji i 2 godziny rozrywki na naprawdę przyzwoitym poziomie.