„Oczy nieznajomego”. Jennifer Jason Leigh w drodze po sławę

Ken Wiederhorn wiele zrobił dla filmowego horroru. Wyreżyserował m.in. „Powrót żywych trupów 2” i słynne „Porażające fale”, na koncie ma też jednak nieco zapomniany thriller „Oczy nieznajomego” („Eye of a Stranger”) z 1981 r. Zrealizowany za 800 tys. dol. film powstał w czasie szału na slashery, scenariusz Rona Kurza (seria „Piątek trzynastego”) został więc przerobiony tak, aby sprostać zapotrzebowaniu widowni na ten nurt kina. W czasie premiery „Oczy nieznajomego” nie spodobały się krytykom, dziś jednak bronią się jako stylowy dreszczowiec, mimo wyraźnych niedociągnięć. To też jeden z pierwszych filmów w CV Jennifer Jason Leigh, dziś już uznanej aktorki z nominacją do Oscara za rolę w „Nienawistnej ósemce” Quentina Tarantino na koncie.

fot. kadr z filmu

Główną bohaterką „Oczu nieznajomego” jest Jane Harris, prezenterka telewizyjna z Miami. Okolicę terroryzuje bezlitosny gwałciciel-morderca, a Jane podejrzewa – jak się okaże dość szybko słusznie – swojego niepokojącego sąsiada. Prywatne śledztwo rozjuszy zabójcę, a stawka w tej grze będzie wysoka. Bo z Jane mieszka jej niewidoma, niema siostra – Tracy. W dzieciństwie została porwana i zgwałcona i trauma sprawiła, że dziewczyna straciła wzrok, zdolność mówienia i słuch.
„Oczy nieznajomego” umiejętnie budują napięcie, czarny charakter jest tu odrażający, a zwroty akcji – mimo że przewidywalne – popychają akcję do przodu i sprawiają, że film ogląda się z zaangażowaniem. Jane Harris ma twarz Lauren Tewes, wówczas popularnej w USA gwiazdy serialu „Statek miłości” i Christine z „Aniołków Charliego”. Kariera Tewes przyhamowała w latach 80., ostatnio można ją było zobaczyć m.in. w nowym sezonie „Twin Peaks”. Jane może wydawać się irytująca, ale jej osobista motywacja, aby zdemaskować mordercę jest przekonująca, a Tewes obdarza tę w sumie papierową bohaterkę osobowością. Co prawda blednie przy brawurowej Jason Leigh, która po tym filmie zrobiła karierę, ale na tle innych bohaterek slasherów z pierwszej połowy lat 80. wciąż wypada nieźle.

fot. kadr z filmu

Największe brawa należą się jednak Johnowi DiSanti w roli naprawdę obleśnego Stanleya Herberta, mordercy grasującego po Miami, bez skrupułów zabijającego piękne kobiety. DiSanti wywołuje ciarki obrzydzenia na plecach, scena, w której złośliwie zabiera przedmioty z zasięgu niewidzącej Tracy jest jedną z najlepszych w filmie, kiedy spotyka go zasłużona kara czujemy więc satysfakcję. Szkoda, że w sumie niewiele miał w swojej karierze do roboty. Fani kina kultowego mogą go kojarzyć z filmów „Bez baterii nie działa” i „Zapomnieć o strachu”, a ostatnio można go było oglądać dawno – bo w 1997 r. w „Relikcie”.
Film wywołał protesty feministek i nie można ich winić – kobiety są w nim pokazane przedmiotowo, jako bezbronne ofiary, a przemoc wobec nich nie zawsze ma uzasadnienie. Ale to samo można powiedzieć niemal o wszystkich thrillerach i slasherach z tamtego okresu.