„Władcy wszechświata”. Szkieletor, Dolph Lundgren i kicz lat 80.

„Władcy wszechświata” („Masters of the Universe”) mieli być „Gwiezdnymi wojnami” lat 80. Tylko że lata 80. miały już swoje „Gwiezdne wojny”, a dokładniej trzecią część trylogii Lucasa, „Powrót Jedi”. Klapa „Władców wszechświata” była nieunikniona. Wiedzieli o tym wszyscy, tylko nie ci zaangażowani w produkcję. – Obejrzałem pierwszą wersję filmu i byłem na granicy ataku serca – wspomina Paul Cleveland, producent wykonawczy firmy Mattel, w dokumencie „Toy Masters”. Mówi w nim o „Władcach wszechświata” – filmie, w którym Dolph Lundgren w obcisłym majtach gra He-Mana, flagowego bohatera firmy w latach 80.
Ponad 30 lat temu legendarna wytwórnia Cannon wyprodukowała „Władców wszechświata”, film oparty (jeśli można tak powiedzieć) na kolekcji zabawek Mattela, a nie na kreskówce „He-Man”, w której przypakowany książę Adam zamienia się w równie przypakowanego He-Mana, z okrzykiem „Na potęgę posępnego czerepu!”. W roli głównej wystąpił nikomu wówczas nieznany Dolph Lundgren, dziś ikona kina akcji. „The Hollywood Reporter” z okazji rocznicy premiery filmu przypomina, że 30-letni Lundgren w 1987 r. miał na koncie dwie role.

fot. kadr z filmu

W żadnej nie miał zbyt wiele do gadania – w „Zabójczym widoku” zagrał milczącego oficera KGB, a w „Rockym 4” – Ivana Drago. Jego silny, szwedzki akcent wywoływał u producentów i reżysera „Władców wszechświata” konwulsje. Planowali nawet, że He-Man będzie mówił głosem innego aktora, ostatecznie jednak z dubbingu nic nie wyszło, a Lundgren mówił po swojemu. – Pomyślałem nawet, że He-Man powinien mieć inny akcent – wspomina Cleveland. – Ale dobrze by było, gdyby widzowie wiedzieli, co mówi.

fot. kadr z filmu

Goddard, ale ten inny

Lundgren nie był jedynym nowicjuszem w świecie wysokobudżetowego fantasy. „Władcy wszechświata” byli też debiutem filmowym dla reżysera, Gary’ego Goddarda. Podobno nie dogadywał się z Lundgrenem. Twierdzi, że film wyreżyserował, bo producentom spodobało się to, jak poradził sobie z show o Conanie, który na żywo wystawiano w studiu Universal.
Trauma po kręceniu „Władców wszechświata” musiała być ogromna. Goddard już nigdy nie zrobił dużego filmu, skupił się na tym, co umiał najlepiej, czyli na reżyserowaniu pokazów na żywo i krótkich filmów puszczanych w parkach rozrywki.

fot. kadr z filmu

Trudno go winić. Produkcja „Władców wszechświata” już od pierwszego dnia naszpikowana była trudnościami. Nie bez znaczenia był na pewno fakt, że zabrała się za nią wytwórnia Cannon, pod której egidą w latach 80. powstała większość kultowych filmów VHS. Właściciele Cannona, Menahem Golan i Yoram Globus słynęli z tego, że robili filmy tanim sumptem, chaotycznie zmieniając koncepcję w środku produkcji i bez oglądania się na wartości artystyczne. „Władcy wszechświata” są tego kwintesencją.

Trudne życie Szkieletora

W filmie, podobnie jak w komiksach, kreskówce i narracji dodanej do plastikowych zabawek, He-Man walczy z podłym Szkieletorem, który zagraża krainie o wdzięcznej nazwie Eternia, a jego inwencja zdaje się nigdy nie kończyć. Scenarzyści postanowili jednak, że w czasie walki ze Szkieletorem (z takim imieniem bycie dobrym musiało być bardzo trudne) bohater Lundgrena przeniesie się wraz z przyjaciółmi do naszego świata, w lata 80. Pomysł ten dość mocno był eksploatowany w ówczesnym kinie fantasy. Druga część „Władcy zwierząt” i „Warlock” to tylko niektóre przykłady wykorzystania tego pomysłu. Na ziemi He-Manowi pomaga para nastolatków, a wszystko odbywa się w kiczowatej estetyce lat 80., którą Cannon tak bardzo lubił epatować.

fot. kadr z filmu

„Władcy wszechświata” są jednym z najdroższych filmów w historii wytwórni. To widać. Choć kostiumy i scenografia są dość tandetne, to trudno nie zauważyć, że kosztowały krocie. Budżet filmu wynosił 22 mln dol., widzowie szybko jednak poznali się na dziełku Goddarda i zorientowali się, że reżyser nie ma nic wspólnego z francuskim geniuszem nowej fali o niemal identycznym nazwisku.

Dolph Lundgren legendą kina akcji

Lundgren twierdzi, że praca nad „Władcami wszechświata” była dla niego męką. Pod koniec lat 80. odrzucił propozycję zagrania w sequelu, choć scenariusz był już gotowy. Albert Pyun – który mówi o swoich filmach, że „są nieoglądalne” (i ma rację!) – przerobił więc scenariusz drugiej części przygód He-Mana i zrobił kolejny kultowy film – „Cyborga” z Van Damme’em. Dolph Lundgren zagrał zamiast tego w „Czerwonym skorpionie”, „Mrocznym aniele”, „Punisherze” i „Uniwersalnym żołnierzu”, budując swoją reputację gwiazdy kina akcji. Szkieletora zagrał genialny aktor filmowy i teatralny Frank Langella, który w 2009 roku zdobył nominację do Oscara dla najlepszego aktora drugoplanowego. Langella utrzymuje, że Szkieletor to jedna z jego ulubionych ról. Ma spore doświadczenie w graniu czarnych charakterów, co świetnie wykorzystał w „Wyspie piratów”. Film co prawda okazał się klapą, ale po „Władcach wszechświata” Langella pewnie był już uodporniony.

fot. kadr z filmu

Nastoletnią Julie, która na ziemi pomaga He-Manowi w ratowaniu świata zagrała 23-letnia wtedy Courtney Cox, późniejsza Monica z „Przyjaciół”. Meg Foster, obdarzona najpiękniejszymi w Hollywood niespotykanie jasnymi oczami, wcieliła się w złą Wiedźmę. Aktorka utrzymywała, że swoją rolę opierała na postaci Lady Makbet. „Władcy wszechświata” to nie jedyny kultowy film w jej dorobku. Zagrała też główne kobiece role w „Oni żyją” i „Ślepej furii”. Rolę Teeli, kumpeli He-Mana przyjęła Chelsea Field, która wcześniej zagrała m.in. małą rolę w „Komando”.
„Władcy wszechświata” przynieśli producentom jedyne 17 mln dol. i legendę, która ciągnie się za filmem do dziś. Jest kiepsko zagrany, źle wyreżyserowany i niedorzeczny. Pewnie właśnie dlatego wielu widzów go uwielbia, mimo że wymieniany jest jako jeden z najgorszych filmów wszech czasów.