"Zero Boys", reż. Nico Mastorakis, rok prod. 1986, okładka wydania Blu-ray -https://arrowfilms.com/product-detail/the-zero-boys-dual-format/FCD1259

„Zero Boys”. Kiedy paintball staje się grą o przetrwanie

Jeśli początkowe sceny ukazują bohaterów, którzy popisują się swoimi survivalowymi umiejętnościami w ramach ćwiczeń, to można mieć pewność, że w kolejnych będą musieli się nimi wykazać na serio. Tak jest też w filmie „Zero Boys” Nico Mastorakisa. Grecki reżyser i filmowiec dał nam w latach 80. kilka naprawdę świetnych filmów klasy B. Wspaniale napisane, zrealizowane (często w greckich plenerach) i wypakowane brawurowymi scenami (słynny pocałunek Olivera Reeda i Briana Thompsona w „Najemnym zabójcy”) stanowią dziś dowód na to, że kino klasy B, nawet to przeznaczone na półki wypożyczalni VHS tez ocierało się czasami o wielkość. Mastorakis znakomicie rozumiał gatunki, za które się zabierał: niezależnie od tego, czy reżyserował znakomity „Wicher” (thriller o amerykańskiej pisarce terroryzowanej przez maniaka na greckiej wyspie), czy kino przygodowe („Koszmar w południe”, „Krwawy klejnot”), jego filmy zawsze wyróżniały się na tle innych, podobnych.
Podobnie jest z „Zero Boys”, choć wydaje mi się, że to najsłabszy z filmów Greka, jakie obejrzałam. Może dlatego, że brakuje w nim luzu, który podobał mi się w innych produkcjach reżyserowanych przez Mastorakisa. A może chodzi po prostu o to, że nie ma tu charyzmatycznych postaci, z którymi można się utożsamiać, albo choćby sympatyzować.

„Zero Boys”, 1986, reż. Nico Mastorakis, kadr z filmu – https://arrowfilms.com/product-detail/the-zero-boys-dual-format/FCD1259

„Zero Boys” to nie tylko tytuł filmu, ale też nazwa drużyny paintballowej, która w pierwszych scenach filmu rozgramia przeciwnika w sekwencjach przypominających te znane z kina akcji. Rozlew krwi i przemoc to jednak tylko gra, a po wygranym meczu Zero Boys chce świętować. Niekwestionowanym liderem teamu jest Steve (znany jeszcze chyba tylko z „Mojego szofera” Daniel Hirsch) – atletyczny młodzieniec z bandaną na czole. Steve wiodąc swoją drużynę do zwycięstwa wygrywa towarzystwo dziewczyny lidera rywali. Pyskata Jamie (znana z „Nocy komety” Kelli Maroney) początkowo jest wkurzona, że stała się stawką w grze, ale ostatecznie postanawia świętować triumf Zero Boysów wraz z nimi.
Cała grupa – chłopaków i dziewczyn – jedzie w góry by zabawić się na łonie natury. A tam zwabieni krzykami napotykają odciętą od świata chatę, makabryczne miejsce zbrodni i co najgorsze – sprawców tego całego krwawego szaleństwa. I tu właśnie przydadzą im się survivalowe umiejętności, choć nie każdemu zapewnią oczywiście powrót do domu.

„Zero Boys”, 1986, reż. Nico Mastorakis, kadr z filmu – https://arrowfilms.com/product-detail/the-zero-boys-dual-format/FCD1259

Akcja „Zero Boys” rozwija się szybko. Jest tu kilka scen, które wzbudzają niepokój, szczególnie emocjonująca wydała mi się scena nad jeziorem, kiedy Jamie i Stevie walczą z wydawałoby się niepokonanym zabójcą (wspaniały jak zawsze Joe Estevez, król kina klasy Bi i brat Martina Sheena). Zresztą, ekipa filmu wykorzystała plany powstałe na potrzeby „Piątku trzynastego III”, gdzie śmierć sieje kolejny nieśmiertelny maniak – Jason Voorhees.
Aktorsko najlepiej wypada tu zdecydowanie Kelli Maroney, która w latach 80. wystąpiła nie tylko w „Nocy komety”, ale też „Robotach śmierci” Jima Wynorskiego i „Beztroskich latach w Ridgemont High”. Pozostali członkowie obsady – oprócz naturalnie Esteveza – nie mogą pochwalić się bogatym portfolio. Ciekawostka – muzykę do filmu napisał początkujący kompozytor – Hans Zimmer.