"Adwokat zbrodni", reż. Sidney Lumet, rok prod. 1993, plakat

„Adwokat zbrodni”. Don Johnson jako psychopata

Don Johnson jako czarujący psychopata? Tak, poproszę. W „Adwokacie zbrodni” z 1993 r. tworzy jedną z lepszych kreacji w swojej karierze. Nic dziwnego, skoro reżyserował go w tej roli sam Sidney Lumet, nominowany do pięciu Oscarów twórca „12 gniewnych ludzi”, „Pieskiego popołudnia” i „Sieci”.
„Adwokat zbrodni” to jeden z ostatnich filmów Lumeta, powstały u schyłku kariery wielkiego reżysera. Scenariusz napisał sam Larry Cohen, książę kina gatunkowego, który na koncie ma takie filmy jak „Ambulans” i „Maniakalny glina” (scenariusz) oraz serii „A jednak żyje” i scenariusza do thrillera „Telefon” z Colinem Farrellem.
„Adwokat zbrodni” to też thriller, tylko, że sądowy. Jego bohaterką jest Jennifer Haines (znana z „Ryzykownego biznesu” i „Trzech muszkieterów” Rebecca De Mornay), ambitna i bezkompromisowa pani adwokat, która na sali sądowej czuje się najlepiej, manipulację i gładkie słówka opanowała do perfekcji, a przegrywać nie znosi.
Po kolejnej wygranej zgłasza się do niej uroczy David Edgar Greenhill (Don Johnson) – bawidamek oskarżony o zamordowanie bogatej żony. Jennifer zgadza się go reprezentować, przekonana o jego niewinności uroczym dołeczkiem w policzku i seksownym uśmiechem. Szybko jednak okazuje się, że popełniła błąd. Taki, za który przyjdzie jej słono zapłacić.

Bo David to psychopata. Mistrz manipulacji, pozbawiony skrupułów maniak skryty pod maską ujmującej powierzchowności. Kiedy Rebecca zacznie mu się wymykać, nie cofnie się przed niczym by pochwycić ją w swoje wypielęgnowane szpony.
De Mornay jest tu doskonała. Jej bohaterka to silna, nieco arogancka kobieta, która pobije bohatera Johnsona sprytem i za to zwycięstwo zapłaci wysoką cenę. Ale to Don Johnson jest prawdziwą gwiazdą filmu. W każdej scenie jest jednocześnie uwodzicielski i przerażający. To tak naprawdę jego film, jeden z wielu, który ukazuje niesamowity talent aktora, który do historii przeszedł jako Sonny Crockett z „Policjantów z Miami”, a świetnie kreacje stworzył też w m.in. „Kuli w łeb” czy „Gorącym miejscu”.

„Adwokat zbrodni” trzyma w napięciu, nie przynudza sądowymi procedurami, a nawet wyjaśnia je w przystępny sposób. Ukazuje też dylematy adwokatów, którzy nawet widząc o przestępstwach popełnionych przez klientów muszą milczeć by uszanować poufną relację.
Film zebrał w czasie premiery mieszane recenzje ale całkiem nieźle poradził sobie w kinach. Przy budżecie 12 mln zarobił ponad 40 mln dolarów. Klimatyczną muzykę skomponował Howard Shore, a za zdjęcia odpowiadał Andrzej Bartkowiak, który później przerzucił się jeszcze na reżyserowanie całkiem fajnych filmów akcji.

Na drugim planie roi się tu od sław – grają Stephen Lang, Shane Stanley (u Lumeta wystąpił już w „Dwunastu gniewnych ludziach”) oraz Luis Guzmán.