Mutronika, 1991, fot. Imperial Entertainment

„Mutronika”. Mark Hamill z wąsem w ekranizacji japońskiej mangi

Nie dajcie się zwieść plakatowi „Mutroniki”. Mark Hamill, czyli Luke Skywalker z sagi „Gwiezdne wojny” wcale nie gra w tym filmie z 1991 roku głównej roli. Nie można mieć jednak za złe twórcom, że próbowali coś ugrać na jego popularności, biorąc pod uwagę, jakiego formatu nazwiska mieli do dyspozycji.

W filmie reżysera, który przedstawia się jako Screaming Mad George – który tak w ogóle jest mistrzem efektów specjalnych –  Hamill energicznie żuje gumę, ma sumiastego wąsa i gra agenta CIA, Maxa Reeda, który wpada na trop mrocznej, komiksowej intrygi: pewien profesor został zamordowany, pewien nastolatek wszedł w posiadanie supermocy, a zepsuta do szpiku kości korporacja produkuje genetycznie modyfikowane mutanty.

Mutronika, 1991, fot. Imperial Entertainment

Film Screaming Mad George’a jest zaskakująco fajny. Nic dziwnego, że szybko zdobył wiernych fanów i dziś już spokojnie można go nazwać kultowym. W Polsce z pewnością przyczyniła się do tego dystrybucja wideo – „Mutronika” była hitem początku lat 90. i dla wielu filmem pokoleniowym.

Efekty specjalne przyjemnie zaskakują, podobnie jak kostiumy (suwaki na plecach nie rzucają się w oczy), a całość, oparta na japońskiej mandze przypomina nieco „Iron Mana”, choć może nieco tańszego. I gorzej napisanego. Dodatkowym atutem „Mutroniki” jest to, że wydaje się niezwykle mroczna, może nawet za bardzo, biorąc pod uwagę to, że film był adresowany do dzieciaków.

Mutronika, 1991, fot. Imperial Entertainment

Mark Hamill nie jest jedyną gwiazdą „Mutroniki”. Fani obskurnego kina klasy B na pewno rozpoznają swojego ulubieńca, Jeffrey’a Combsa, który w „Mutronice” gra Doktora Easta. To przyjemne oczko puszczone do widzów „Reanimatora” – kultowego filmu na podstawie prozy Lovecrafta, który zrobił z Combsa ikonę złego kina. No i dowód na to, że „Mutroniki” nie powinno się traktować zbyt poważnie. Producentem filmu jest zresztą Brian Yuzna, legenda kina klasy B, reżyser „Narzeczonej Reanimatora”, „Necronomiconu” i „Powrotu żywych trupów 3”.

Nie wiadomo ile film zarobił w kinach, wiadomo jednak, że przy budżecie 3 milionów dolarów musiał zarobić wystarczająco wiele, aby producentom opłacało się kręcić część drugą. „Guyver – bohater ciemności” premierę miał w 1994 roku, kosztował jeden milion dolarów i podobał się krytykom znacznie bardziej niż oryginał, ale miał jeden podstawowy mankament – nie było w nim Marka Hamilla, który żuł gumę z takim przejęciem, jakby od tego zależało jego życie.