„Śmiertelny rejs”. Wcale nie taka zła klapa finansowa

Bardzo lubię filmy Stephena Sommersa, bo w latach 90. i na początku XXI w. był jednym z nielicznych amerykańskich reżyserów, którzy naprawdę wiedzieli, jak dostarczyć widzowi porządnej rozrywki. Takiej, która doskonale pasuje do popcornu. Miał kilka naprawdę doskonałych strzałów: „Przygody Hucka Finna” (1993) z uroczym Elijahem Woodem na początku kariery, „Księgę dżungli” (1994) z Jasonem Scottem Lee, dwie części „Mumii” (1999 i 2001), a gdzieś tam, pomiędzy – „Śmiertelny rejs” („Deep Rising”), film, który premierę miał w 1998 r. i przeszedł trochę niezauważony, a dziś jest wręcz zapomniany.

fot. kadr z filmu

Lata 90., a zwłaszcza ich druga połowa były czasami dziwnego renesansu filmów o wielkich potworach, które czyhają na ludzkość. Albo przynajmniej na głównych bohaterów. W bardzo krótkich odstępach czasu na ekrany kin weszły takie filmy, jak” „Wirus”, „Relikt”, „Mutant” i właśnie „Śmiertelny rejs”, do którego scenariusz Sommers zaczął pisać jeszcze w pierwszej połowie lat 90. Film ten był wielką porażką finansową – przy budżecie 45 mln dol. zarobił jedynie ponad 11. Na szczęście Sommers ocalił swoją reputację „Mumiami”, które przyniosły tyle, że Hollywood puściło nieszczęsny „Śmiertelny rejs” w niepamięć. A szkoda, bo po latach ogląda się to naprawdę dobrze.

fot. kadr z filmu

Kto się boi morskiego potwora

Pełen chłopięcego uroku Treat Williams gra tu Johna Finnegana, kapitana zaniedbanej łajby. Wraz ze swoim zespołem Finnegan wyznaje zasadę, niezadawania zbędnych pytań, jeśli zleceniodawca ma w kieszeni pieniądze. Przyjmuje więc na pokład bandę najemników. Okazuje się jednak, że mają oni swoje własne plany. A konkretnie – chcą napaść i obrabować gigantyczny, luksusowy liniowiec, który właśnie wypłynął w swój pierwszy rejs. Kiedy jednak docierają na pokład, okazuje się, że tysiące pasażerów zniknęły, a wszystko zalane jest krwią. Bo ktoś – a właściwie coś – ubiegło rabusiów: gigantyczny, morski potwór, który ma chrapkę na ludzkie mięso. Finnegan, jego załoga, najemnicy i kilkoro ocalałych pasażerów statku (w tym piękna Trillian) muszą stawić czoło potworowi, wrócić na łajbę Finnegana i uciec.

fot. kadr z filmu

Sommers wie, jak się robi kino rozrywkowe. Każdy z jego filmów gwarantuje w najgorszym wypadku dobrą zabawę, o której widz zapomina zaraz po seansie. Sommers ma ucho do dialogów, pozwala aktorom improwizować, jego historie są lekkie i dowcipne, a wątki romansowe – naturalne i dobrze poprowadzone. W „Śmiertelnym zauroczeniu” Trillian i Finnegan budują sobie swoją relację powolutku, a z potworami walczą ramię w ramię. Jest też miejsce na kilka scen rozładowujących napięcie, a nawet drugoplanowe postaci mają swoje pięć minut. Dopóki, oczywiście, nie zostaną pożarte spektakularnie przez monstrum. Jeśli lubicie filmy o potworach ścigających fajnie napisanych bohaterów, to „Śmiertelny rejs” może być filmem dla was. Choć efekty specjalnie dziś nie wyglądają zbyt specjalnie. Mówię tu o samym potworze, bo jest tu kilka scen, które naprawdę robią wrażenie: np. ucieczka skuterem wodnym, pan bez połowy głowy, czy leże potworów wypełnione ciałami martwych pasażerów.

fot. kadr z filmu

Treat Williams jak Han Solo

Treat Williams ma dryg do grania charyzmatycznych awanturników. Obdarzony urodą hollywoodzkiej gwiazdy lat 50. aktor wystąpił m.in. w musicalu „Hair”, komedii „Śmiertelna gorączka”, komiksowym „Fantomie” i „Dawno temu w Ameryce”. W „śmiertelnym rejsie” udowadnia, że Hollywood popełniło duży błąd nie wykorzystując jego potencjału. Jako Finnegan Williams przypomina nieco Hana Solo (zresztą to Harrison Ford miał w pierwszym rzucie zgarnąć rolę Finnegana), trudno też pozbyć się wrażenia, że był wersją testową granego przez Brandana Frasera Ricka z „Mumii”.
W Trillian początkowo miała wcielić się Claire Forlani, ale po trzech dniach zastąpiła ją Famke Janssen, świeżo po „Goldeneye”, który przyniósł jej sławę. Popularność, jaką zdobyła dzięki roli w filmie o Bondzie niemal sprawiła, że nie dostała tej w „Śmiertelnym rejsie”. Ostatecznie jednak producenci uznali, że to właśnie Janssen będzie tu idealna.

fot. kadr z filmu

Jako nadworny błazen, spec komputerowy Joey, występuje tu stały współpracownik Sommersa – Kevin J. O’Connor, który u reżysera zagrał jeszcze w „Mumii” i „Van Helsingu”. A na ekranie także m.in. Anthony Heald („Milczenie owiec”), Wes Studi („Ostatni Mohikanin”, „Gorączka”), Jason Flemyng („Z piekła rodem”, „Liga niezwykłych dżentelmenów”, „Przekręt”), Djimon Hounsou (nominacja do Oscara za „Krwawy diament”) i Una Damon („Dzień zagłady”).