"Drapieżne żądze", reż. Paul Donovan, rok prod. 1993, plakat

„Drapieżne żądze”. Kocie sprawy

W 1993 r., kiedy „Drapieżne żądze” („Tomcat: Dangerous Desires”) miały swą huczną premierę na półkach wypożyczalni VHS, kariera grającego tu główną rolę Richarda Grieco była już w odwrocie. Sławę przyniosły mu seriale „21 Jump Street” i „Booker” – w obu wcielił się w Dennisa Bookera, gliniarza pod przykrywką, który ma infiltrować młodocianych przestępców. W przeciwieństwie jednak do Johnny’ego Deppa, który także występował w „21 Jump Street”, Grieco nie zaliczył jednak udanego transferu do świata filmu. W 1991 r. wystąpił w „Szpiegu bez matury” i „Gangsterach”, ale jego nonszalancki wdzięk, który tak świetnie działał na widzów małego ekranu na wielkim nie robił już takiego wrażenia. Grieco szybko przeszedł do świata kina klasy B i tam spotkać można go do dziś. O ile oczywiście ma się pewien masochistyczny rys charakteru, bo wiele produkcji z nim w roli głównej to nieoglądalne gnioty.

„Drapieżne żądze” właściwie balansują – czasami niepewnie – na granicy oglądalności. Fabularnie film Paula Donovana przypomina wspaniałą produkcję „Ludzie-koty” z Nastassją Kinsky i Johnem Heardem, na poziomie realizacji to jednak zwykła produkcja klasy B. Głównym bohaterem „Drapieżnych żądz” jest seksowny tancerz Tom (niezły w tej roli, pełen kociego wdzięku Grieco). Film otwiera scena seksu: Tom uprawia go z piękną doktor Jackie (znana głównie z bondowskiego „W obliczu śmierci” Maryam d’Abo). Nagle słyszą brzęk rozbijanego szkła i do domu wdzierają się włamywacze. Tom nie czuje strachu i zastrasza ich swoim martwym spojrzeniem i gołym torsem. Okazuje się, że jego opanowanie to efekt eksperymentu, który wcześniej przeprowadziła na nim doktor Jackie. Nieuleczalnie choremu Tomowi wszczepiła kocie geny i teraz on powoli zamienia się w drapieżnika: namiętnego, śmiertelnie niebezpiecznego i wyzutego ze skrupułów.

„Drapieżne żądze” ogląda się całkiem fajnie. Głównie dzięki charyzmie Grieco, któremu udało się włożyć w kocie zachowania swojego bohatera sporo erotyzmu. Zresztą Grieco wygląda tu po prostu jak grecki bóg i nietrudno zrozumieć, dlaczego owijanie innych wokół palca przychodzi Tomowi z taką łatwością. Jest tu oczywiście też sporo niedorzeczności i scen wyjątkowo tandetnych (jak np. stanowczo za długa sekwencje tańca nowoczesnego czy wreszcie melodramatyczny finał), a całość ma czar kina ery VHS: jest tanio, seksownie, a aktorstwo pozostawia wiele do życzenia. Mimo to „Drapieżne żądze” to film dziś niemal całkowicie zapomniany. Lata 90. były dla Grieco wyjątkowo mało łaskawe, a większość jego ról z tamtego okresu to występy w filmach telewizyjnych, thrillerach klasy B i średnich dreszczowcach erotycznych. Na tle tej zbieraniny „Drapieżne żądze” wypadają całkiem nieźle, co chyba jednak najwięcej mówi nam o miejscu, w którym w latach 90. był Richard Grieco.