"Taktyczna napaść", reż. Mark Griffiths, rok prod. 1998, plakat

„Taktyczna napaść”. Raczej statyczna, bo z ekranu wieje nudą

Raczej „Statyczna”. W filmie Marka Griffithsa („Barwy widma”, „Wojownik z prerii”) dzieje się niewiele, a każdy zwrot akcji można przewidzieć z kilkunastominutowym wyprzedzeniem. „Taktyczna napaść” nie oferuje nic poza Rutgerem Hauerem w kolejnej roli szurniętego stalkera. Tym razem w środowisku pilotów , bo lata 90. były okresem wysypu produkcji o nich i ich brawurowych powietrznych akrobacjach. Te filmy – m.in. „W stronę słońca” czy znacznie lepsza „Tajna broń” – powstały z kolei na fali popularności „Top Gun” czy kasetowej serii „Żelazny orzeł”.
„Taktyczna napaść” z 1998 r. udowadnia jednak, że nie wystarczy kilka samolotów i ujęcia z powietrza by stworzyć zajmujące kino akcji. A jeśli uratować nie może go nawet Rutger Hauer – aktor znany z tego, że potrafił (zmarł w 2019 r.) wynieść swoją charyzmą o kilka poziomów wyżej nawet największą filmową kiszkę – to znak, że jest naprawdę kiepsko.

„Taktyczna napaść” to historia dwóch pilotów – Johna „Doca” Holidaya (Hauer) i Pułkownika Lee Banninga (wyjątkowo szlachetny i heroiczny Robert Patrick). Kiedyś się przyjaźnili, ale w czasie jednej z misji gdzieś tam w Europie Wschodniej, „Doc” chciał ostrzelać cele cywilne. Banning zmuszony był więc go powstrzymać – zestrzelił więc przyjaciela i od tamtej pory dręczą go wyrzuty sumienia. Minęło kilka lat i zdegradowany „Doc” przyjeżdża do natowskiej jednostki, w której Banning wciąż świeci przykładem. Wraz z żoną czeka też na narodziny pierwszego dziecka i „Doc” postanawia zaburzyć mu nieco spokój ducha. Zaczyna więc skradać się w ciemności, zastraszać żonę Banninga, aż w końcu dochodzi do konfrontacji, w której Hauer robi, co może by przywołać cień samego siebie z „Autostopowicza”. Na próżno. Ten scenariusz nie pozwala mu na aktorskie popisy, choć w wielu scenach widać, że Hauer naprawdę się gimnastykuje. Przeciwko swojemu talentowi ma jednak kiepskie dialogi i dość nonsensowną intrygę.

Rutger Hauer dość szybko – po sukcesie „Łowcy androidów”, „Autostopowicza” czy „Zaklętej w sokoła” – przeszedł na stałe do kina klasy B. Wspaniale się tam rozgościł i wystąpił w kilkunastu niezapomnianych produkcjach, np. „Ślepej furii”, „Obroży czy „Krwi bohaterów”. Był aktorem totalnym, a przy okazji samoświadomym. Do swoich ról, nawet w największych gniotach, wprowadzał ironię i wdzięk. Próbuje to robić także w „Taktycznej napaści”, a sekunduje mu w tym Robert Patrick. Gdyby nie ten duet pewnie nie dałabym nawet rady obejrzeć tej produkcji do końca. A tak, obejrzałam, ale jakim kosztem?