HARLEY DAVIDSON AND THE MARLBORO MAN, Don Johnson, Mickely Rourke, 1991, (c) MGM

„Harley Davidson i Marlboro Man”. Jak Mickey Rourke zaczął sobą gardzić

Mickey Rourke w kilku wywiadach wspominał, że zagrał w filmie Simona Wincera dla kasy. Dodawał od razu, że gardził sobą po premierze „Harley Davidson i Marlboro Man” jak nigdy wcześniej. Zresztą ta komedia sensacyjna to jeden z ostatnich filmów Rourke’a tuż przed rozpoczęciem na serio kariery boksera. Czy naprawdę trzeba było aż tak histeryzować?

Rourke i Johnson

„Harley Davidson i Marlboro Man” to nie jest film oscarowy. To zwyczajna, bezpretensjonalna opowieść o dwóch kumplach, którzy przypadkiem swoimi ksywkami reklamują gigantyczne koncerny. Rourke wcielił się w motocyklistę, Harley’a Davidsona. Don Johnson, kolejna, nieco przebrzmiała w 1991 roku gwiazda lat 80., w Marlboro Mana. Nie ma on żadnych nadnaturalnych mocy, oprócz tego, że pali jak smok i wygląda jak facet z reklamy fajek.

HARLEY DAVIDSON AND THE MARLBORO MAN, Mickey Rourke, Don Johnson, 1991

Akcja filmu toczy się w 1996 roku, a więc w niedalekiej przyszłości. Na rynku właśnie pojawił się nowy, niebezpieczny narkotyk, którym handlują niesympatyczne typy w skórzanych płaszczach malowniczo powiewających na wietrze. Ich losy splotą się z losami naszych sympatycznych bohaterów, a widzowie dostaną półtorej godziny barowych bójek, łamania na grzbietach kijów bilardowych, pościgów samochodowo-motocyklowych i kilka nagich, kobiecych biustów.

Płaskie ale fajne

„Harley Davidson i Marlboro Man” to film płaski ale kultowy. Fabuła jest tak naprawdę pretekstowa i bez większego znaczenia. Niesamowity jest za to klimat początku lat 90. i charyzma, którą wypełniają ekran Rourke i Johnson. Panowie zresztą podobno nie przepadali za sobą na planie filmu, uważny widz zauważy zresztą, że wyraźnie rywalizowali o to, który z nich będzie fajniejszym gościem. Oprócz nich na ekranie występują też: Daniel Baldwin (w rankingu utalentowanych Baldwinów jest jakoś tuż przed Stephenem), Tom Sizemore i Tia Carrere.

HARLEY DAVIDSON AND THE MARLBORO MAN, Don Johnson, Mickey Rourke, 1991

Moim ulubionym momentem „Harley Davidson i Marlboro Man” zawsze była scena otwierająca. Wydaje mi się zresztą, że nie ma w żadnym filmie lat 90. lepszej sceny początkowej, która tak rewelacyjnie przedstawiałaby mentalność bohatera i charakter filmu. W pierwszej scenie „Harley Davidson i Marlboro Man” Mickey Rourke niespiesznie wstaje z łóżka, w którym zostawia piękną kobietę. Zakłada swój motocyklowy uniform i rusza w drogę. W tle przygrywa mu prawdopodobnie najlepsza piosenka kapeli Bon Jovi, czyli „Wanted Dead Or Alive”. Zresztą – cały soundtrack filmu jest wart przesłuchania. Jeśli ktoś lubi klimat zadymionych barów dla motocyklistów.

HARLEY DAVIDSON AND THE MARLBORO MAN, Mickey Rourke, Don Johnson, 1991, (c)MGM

Lew wytwórni MGM ryczy z rozczarowania

Lew wytwórni MGM pewnie ryczał z rozczarowania. Film Wincera kosztował 23 miliony dolarów, producenci zobaczyli z tego niecałe 7,5 miliona. Rourke zapadł się ze wstydu pod ziemię, a Don Johnson w sumie nic nie stracił. Trochę o sobie przypomniał, po czym odczekał mroczne czasy w przyczajeniu, by w 1996 roku powrócić główną rolą w hitowym serialu „Nash Bridges”. Gwiazda „Policjantów z Miami” rywalizację z Rourke’em wygrała więc na wszystkich płaszczyznach.

Simon Wincer wbrew pozorom nie był w Hollywood skończony. Zrobił potem kasowy familijny hit, czyli „Uwolnić orkę”, kilka odcinków „Kronik młodego Indiany Jonesa”, kiepskiego „Fantoma” i „Krokodyla Dundee w Los Angeles”. W 2011 roku wyreżyserował swój ostatni film, melodramatyczną „Gonitwę”, opowieść o rodzinie pechowych dżokejów. Już bez wybuchów i chwytliwych powiedzonek.

Film znajdziecie na Amazon Prime Video.