„Oblivion”. Dobry, zły i i kosmita

W „Oblivionie” największe wrażenie robi drugi plan. Świetnie się tam bawią m.in. parodiująca samą siebie Julie Newmar (telewizyjna Kobieta-Kot z lat 60.), George Takei (legendarny Sulu ze „Star Treka”), znana z takich hitów jak „Oni żyją” i „Władcy wszechświata” jasnooka Meg Foster, zmarły 10 lat temu Isaac Hayes (głównie światowej sławy muzyk, jako aktor znany m.in. z roli Duke’a z „Ucieczki z Nowego Jorku”), a na dokładkę – Carel Struycken, czyli Lurch z „Rodziny Addamsów”.

Na planie pierwszym nie jest już niestety tak zajmująco. Co prawda, czarny charakter ma głos –  i pod mocną charakteryzacją –  mimikę Andrew Divoffa („Władca życzeń”1 i 2), a główny bohater twarz znanego m.in. z „Vampirelli” Richarda Josepha Paula, ale nie ma wśród pierwszoplanowych aktorów żadnej prawdziwej legendy. Żeńskie główne role grają za to Jackie Swanson („Zabójcza broń”) i Musetta Vander (drugi „Mortal Kombat”) i wypadają naprawdę dobrze, mimo że kreują raczej dość schematyczne postaci.

OBLIVION, Musetta Vander, Andrew Divoff, 1994, fot. Full Moon Entertainment

„Oblivion” to dzieło, z którego wytwórnia Full Moon Features może być naprawdę dumna. Scenariusz napisał zwany PAD-em Peter Allen David, który na koncie ma komiksowe serie „Hulka”, „Aquamana”, „Supergirl” i kilkudziesięciu innych. PAD pisze też książki, scenariusze filmowe, skrypty gier komputerowych i w właśnie w 1994 r. popełnił scenariusz „Oblivionu”, dziwacznej hybrydy czarnej komedii, westernu i filmu sci-fi.

W pewnym wyjętym z Dzikiego Zachodu miasteczku, które znajduje się na odległej planecie, w zupełnie innym układzie słonecznym, ginie szlachetny szeryf. Nie umiera jednak śmiercią naturalną, a w pojedynku z okrutnym i szalonym, obdarzonym przewrotnym poczuciem humoru kosmitą (Divoff). Szeryfa opłakuje podstarzała saloonowa piękność (Newmar) i jego zastępczyni (Meg Foster), kobieta-android.
W miasteczku kosmita zwany „Czerwonookim” wprowadza własne porządki, panuje więc bezprawie, terror i strach. Ale już niedługo, bo oto górskimi ostępami nadciąga odsiecz – syn szeryfa-pacyfista i uratowany przez niego kosmiczny Indianin. Kłopot w tym, że Zack Stone, bo tak nazywa się bohater, nie lubi przemocy i zrobi wszystko, aby jej uniknąć. W świecie Oblivionu nie będzie to jednak takie proste, zwłaszcza, kiedy jego droga przetnie się ze ścieżką „Czerwonookiego” i jego wyuzdanej dziewczyny, Lash.

OBLIVION, Richard Joseph Paul, 1994, fot. Full Moon Entertainment

„Oblivion” jest chaotyczny, czasami infantylny, ale to nadal przednia rozrywka – zwłaszcza jeśli skupicie się na drugim planie i tym, jak aktorzy nawiązują do swoich poprzednich, czasami ikonicznych ról. Takei grający zapijaczonego doktora improwizował niektóre ze swoich kwestii i nietrudno zgadnąć, z którego słynnego serialu żartuje. Newmar udaje w kilku scenach rozjuszoną, przerysowaną kotkę, a Struycken po prostu jest Lurchem.
„Oblivion” został w 1994 r. pokazany na kilku festiwalach i pospiesznie wydany na kasetach VHS. Recenzje były przyzwoite, choć krytycy dalecy byli od zachwycania się filmem. Jego reżyser, Sam Irwin, ma na koncie jeszcze sequel „Oblivionu”, film kręcony równocześnie z pierwszą odsłoną, ale wydaną na VHS dopiero w roku 1996. W 2001 r. wyreżyserował „Nawiedzone wzgórza” ze słynną Elvirą w roli głównej, a od dłuższego czasu pracuje przy produkcjach telewizyjnych.

Można się „Oblivionu” czepiać, że jest tani, zrobiony na kolanie i pełen nie zawsze zamierzonych klisz. Ale nie sposób zignorować tego, że w 1997 r. szefowie wydawnictwa „Platinum Studios” wpadli na pomysł komiksu „Kowboje i obcy”, a w 2002 r. na antenie stacji FOX przez rok emitowany był dziś już kultowy serial, kosmiczny western „Firefly”. I trudno zapomnieć o tym, że „Oblivion” był ważnym w latach 90. reprezentantem nurtu Dziwnego Zachodu, w którym kino grozy czy sci-fi łączy się w opowieściami o twardych kowbojach.