„Miecz bohaterów”. Dziwne wybory Seana Connery’ego

W latach 80. legendarna wytwórnia Cannon Films była niepowstrzymana. Nie ograniczała się do jednego gatunku filmowego, ale taśmowo produkowała komedie, tanie akcyjniaki, filmy postapo, erotyki, no i filmy fantasy. Nie zważając na mikry budżet, średnie umiejętności aktorów i inne kłody rzucane pod nogi sprytnym producentom, Golanowi i Globusowi, studio nie tylko zdołało w latach 80. wprowadzić do kin kilkadziesiąt filmów, ale też, przekonać do występu w nich prawdziwe gwiazdy. Takie jak np. Sean Connery, który w „Mieczu bohaterów” występuje w dziwnym stroiku na głowie.

fot. Cannon Films

Zanim jednak zanalizujemy dokładnie rolę Seana w tym filmie, przyjrzyjmy się historii jego powstawania. „Miecz bohaterów” to – co ciekawe – druga próba zekranizowania tej historii przez reżysera, Stephena Weeksa. Po raz pierwszy podszedł do tematu w 1974 roku. Weeks dwukrotnie więc sfilmował jedną legendę arturiańską – a konkretnie – tę o Zielonym Rycerzu i sir Gawainie.

fot. Cannon Films

Za drugim razem miał do dyspozycji znacznie większy budżet, zamarzył więc o Marku Hamillu w roli Gawaina, szefowie Cannon Films, Menahem Golan i Yoran Globus, nalegali jednak, aby rolę zagrał Miles O’Keeffe, który na początku lat 80. zasłynął rolami Tarzana i Atora. Weeks zgodził się, O’Keeffe wcisnął na głowę blond perukę. Do obsadzenia pozostała jeszcze rola Zielonego Rycerza, którą przyjął, co zaskakujące, Sean Connery. Szkocki gwiazdor i były James Bond, kręcił jednak akurat „Nigdy nie mów nigdy”, dlatego na planie „Miecza bohaterów” pojawiał się raczej sporadycznie.

Film Weeksa różni się od oryginalnej legendy z XIV wieku i to ogólnie dobrze. Legendy arturiańskie są momentami nazbyt podniosłe, a rycerze zbyt szlachetni. Fabuła oparta jest na jednej z bardziej znanych opowieści o Rycerzach Okrągłego Stołu. Król Artur jest oburzony tym, jak bardzo jego rycerze obrośli w piórka, jak wygodni i leniwi się stali. Na szczęście, nie musi się długo trapić, na zamku Camelot zjawia się Zielony Rycerz (Connery), który zadaje rycerzom zagadkę i wyzywa ich na pojedynek. Nikt jednak nie jest gotowy na podjęcie wyzwania, bo pojedynek polega na obcinaniu sobie głów, a Zielony Rycerz wydaje się podejrzanie pewny siebie. Król Artur gotów jest już wziąć nieproszonego gościa na siebie, ale wyręcza go młody i przystojny sir Gawain, dla którego będzie to okazja do udowodnienia, że odwagi ma na pęczki, podobnie jak jasnych włosów.

Oprócz Milesa O’Keeffe, wystąpili tu też Ronald Lacey vel. Toht (gra tego samego bohatera, w którego wcielał się w pierwszym filmie Weeksa), legendarny Peter Cushing i John Rhys-Davies. Sean Connery zagrał tu chyba z rozpędu i oswoił się z kinem specyficznym dla lat 80. i jego estetyką. W „Nieśmiertelnym” zagrał dwa lata później. „Miecz bohaterów” to film dziś wzbudzający raczej uśmiech politowania. Ale trzeba przyznać, że kiedyś kino było po prostu bardziej beztroskie i bezpretensjonalne. Tylko w latach 80. Sean Connery mógł występować z poważną miną i zielonym stroikiem na głowie jednocześnie.