fot. Interlight

„Galaxis”. Zapomniana perełka z Brigitte Nielsen

Film „Galaxis” na rynek VHS trafił w 1995 roku, ale równie dobrze mógł powstać w połowie lat 80. Dziełko Williama Mesy ma ten niepowtarzalny klimat, jaki miała np. seria „Trancers”, czy produkcje sci-fi spod szyldu wytwórni Cannon Films. Podchodziłam do niego sceptycznie, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Duża w tym zasługa posągowej Brigitte Nielsen, która ciągnie ten film swoją charyzmą.

W 1995 roku Nielsen daleko było już do wschodzącej gwiazdy Hollywood, którą była jeszcze dekadę wcześniej dzięki „Cobrze” i „Czerwonej Sonii”. Połowa lat 90. to okres, w którym wcielała się w Czarną Wiedźmę w serii „Fantaghiro” i grywała w szrotach przeznaczonych bezpośrednio na rynek wypożyczalni wideo. Sęk w tym, że „Galaxis”, choć wyśmiane przez krytyków, może być jedną z lepszych produkcji tego typu w 1995 roku. To ponure, ale miejscami autoironiczne sci-fi może pochwalić się niezłymi efektami specjalnymi, nieźle napisaną główną bohaterką i wciągającą fabułą, która, choć może mało skomplikowana, trzyma w napięciu.


Na odległej od naszego układu słonecznego planecie panuje wojna. Podły i pazerny na władzę Kyla wygrywa ostatnią bitwę i zagrabia dla siebie magiczne kryształy, które wytwarzają potężną energię i dzięki którym będzie mógł władać galaktyką. Nie wie jednak, że istnieje drugi kryształ. Aby go odnaleźć, piękna i bardzo wysoka (Nielsen ma 1,85 m wzrostu) wojowniczka Ladera wyrusza na starą dobrą Ziemię.

Tam szybko trafia na trop poszukiwacza artefaktów, który właśnie znalazł w Peru drugi kryształ. Wspólnie powstrzymają Kylę, zrobią trochę bałaganu i zniszczą połowę (chyba) Nowego Jorku. Nielsen w scenach walki będzie mogła zaprezentować swoje siłę i grację, a widz będzie mógł się w spokoju zastanowić, dlaczego nie stała się ikoną kina akcji.


William Mesa, reżyser „Galaxis” to spec od efektów specjalnych. Ma na koncie efekty z takich hitów jak „Wyspa piratów”, „Nowy koszmar Wesa Cravena” i „Batman i Robin”. To doświadczenie widać na ekranie, bo mimo małego budżetu „Galaxis” wcale nie wygląda tanio.
Jeśli kogoś nie przekonuje moja opinia, dodam tylko, że występuje tu w małej roli Sam Raimi. Trudno o wyraźniejsze błogosławieństwo niż to pochodzące od króla kina klasy B i twórcy serii „Martwe zło”.