„Siła pomsty”. Michael Dudikoff vs. amerykańscy neonaziści

„Siła pomsty” z 1986 roku to szósty film, z kultowych pereł akcji Sama Firstenberga (z samego Wałbrzycha!), zrealizowany pod szyldem mojej ukochanej wytwórni Cannon Films. I druga jego współpraca z Michaelem Dudikoffem, flagową gwiazdą Cannona, bożkiem ery VHS i tanich filmów sensacyjnych. Dudikoff wcześniej wystąpił jako „Amerykański Ninja”, czym zaskarbił sobie wieczne oddanie fanów kina klasy B, ale zawsze miał apetyt na więcej.

fot. Cannon Films

Szefowie wytwórni Cannon Films obiecali mu, że pod ich batutą rozwinie skrzydła i że czekają na niego role w produkcjach z wyższej półki. Nigdy do tego jednak nie doszło, a Dudikoff przez resztę lat 80. i 90. pracował dla Cannona i innych pomniejszych wytwórni, robiąc sobie przerwę jedynie na mający krótkie życie serial „Cobra”.

W „Sile pomsty” Dudikoff jest u szczytu swoich możliwości. Przystojny, z błyskiem w oku i oślepiająco białej koszuli na grzbiecie, dzielnie zwalcza zło, choć robi to z większym, niż w późniejszym okresie, przekonaniem.

Początkowo zresztą to nie on miał grać w „Sile pomsty”, a Chuck Norris. „Siła pomsty” miała być sequelem jego hitu „Inwazja na USA”, dlatego bohaterowie Norrisa i Dudikoffa noszą to same imię i nazwisko.

Norris jednak nie był zainteresowany projektem, rolę więc zaproponowano wschodzącej gwieździe wytwórni i Dudikoff, wierząc w to, że nadejdą lepsze czasy, wcielił się w Matta Huntera.

fot. Cannon Films

Jego bohater to zadziwiająco młody, ale już emerytowany agent Secret Service, który po tym, jak jego rodziców zabiła bomba przeznaczona dla niego, rzucił służbę i zamieszkał na farmie wraz z dziadkiem i młodszą siostrą. Nie zapomniał jednak o dawnych towarzyszach broni. Jego najlepszym przyjacielem wciąż jest Larry Richards, czarnoskóry towarzysz broni (znany z „Amerykańskiego Ninja” Steve James), który zajmuje się teraz lokalną polityką w Luizjanie i ma spore szanse na to, aby zostać senatorem.

fot. Cannon Films

Niestety, nie wszystkim się to podoba, zwłaszcza lokalnej grupie neonazistów o wdzięcznej nazwie Pentagram. Radykalni rasiści dokonują zamachu na Richardsa, w którym ginie jego nastoletni syn. Hunter postanawia zemścić się na Pentagramie. Członkowie organizacji na początku zareagują na to aroganckim śmiechem, szybko jednak okaże się, że rechot stanie się nerwowy.

Bo z Hunterem nie ma co zadzierać. Po dramatycznym pożarze, w którym giną niemal wszyscy bliscy Matta, a jego siostra zostaje porwana przez „Pentagram”, Matt decyduje się na rozwalenie organizacji od środka. I godzi się na ich propozycję wzięcia udziału w polowaniu organizowanym na bagnach Luizjany. Jako zwierzyna.


Dziwnie się ogląda „Siłę pomsty” teraz, wiedząc, że w Stanach Zjednoczonych do głosu coraz częściej dochodzą radykalni prawicowcy, rasiści i zwolennicy ostrej polityki imigracyjnej. Choć film Firstenberga bywa infantylny, a niektóre sceny wypadają wręcz niezręcznie, właśnie o tym myślałam w czasie seansu. Podobnie było w przypadku „Kuli w łeb” z Donem Johnsonem, choć to jednak znacznie lepszy film.

„Siła pomsty”, podobnie jak wiele akcyjniaków Cannona, nie rzuciła na kolana krytyków, ale dorobiła się sporego grona fanów, którzy od razu rozpoznali z jakim cackiem mają do czynienia. Wystarczył jeden rzut oka na okładkę kasety wideo: Dudikoff, cały piękny i czujny, napinający kuszę do strzału. Szanujący się fan kina sensacyjnego, a zwłaszcza tego budżetowego, z lat 80., nie może przejść obok czegoś takiego obojętnie.