„Znak smoka”. Dla nikogo

„Znak smoka” to przygodowe kino akcji z elementami postapo i punka. Brzmi nieźle? Pewnie tak. Ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia. „Znak smoka” to adaptacja popularnej gry wideo z 1987 roku. Prosta rozgrywka typu „Beat ’em up” nie mogła poszczycić się ani skomplikowaną fabułą, ani też pogłębioną psychologią postaci. I nikt tego nie oczekiwał.

fot. IMDB

Dwóch bliźniaków, Billy i Jimmy Lee, mieli w niej po prostu pokonać tłum przeciwników, aby uratować dziewczynę, do której oboje czują miętę. Popularność gry przyczyniła się do tego, że o ekranizacji zaczęło myśleć Hollywood. A lata 90. były złotym okresem dla nieudanych adaptacji gier komputerowych – wystarczy przypomnieć sobie „Ulicznego wojownika”, czy „Super Mario Bros”.

Aby z komputerowej kopaniny dało się zrobić trwający 90 minut film potrzebny był jednak jakiś scenariusz. Pracowały nad nim aż cztery osoby. Część wątków z gry została przez scenarzystów odrzucona, inne – jak np. wątek Marian – pogłębione i rozpisane. I tak, dość bierna w grze dziewczyna głównych bohaterów, w filmie jest buntowniczką i bohaterką podziemia, która wypowiada wojnę gangom i niesprawiedliwości. A tych nie brakuje w piekielnym roku 2007, w którym toczy się akcja „Znaku smoka”.

fot. IMDB

Los Angeles zostało zrujnowane przez trzęsienie Ziemi i w Mieście Aniołów zapanowała anarchia. Nocą, metropolią rządzą gangi, za dnia – bogacze, którzy dbają jedynie o swoje interesy. W tym chaosie mieszka dwóch braci, Jimmy i Billy. Nastoletni mistrzowie sztuk walki od czasu do czasu walczą na ringu w nielegalnych turniejach, częściej jednak się kłócą, czym doprowadzają swoją opiekunkę, Satori do szewskiej pasji.

Szybko jednak okaże się, że swoją energię będą musieli spożytkować inaczej. Koga Shuka, szef świata przestępczego nocą, a za dnia – szanowany biznesmen, chce położyć łapy na magicznym, starożytnym medalionie. Jego sługusy zdobyły jedną połowę, teraz, wysłani w noc, mają szukać kolejnej. A ta zwisa z szyi Satori, przez co bracia Lee zostaną wciągnięci wir wydarzeń, w którym ich talent do sztuk walki na pewno się przyda.

fot. IMDB

Sprzymierzeni z Marian, zadziorną córką policjanta, która na własną rękę walczy z przestępczością i pomaga zapomnianym, bezdomnym dzieciakom, wypowiedzą wojnę Koga Shuka.

Ta sztampowa fabuła mogła być zalążkiem czegoś kultowego. Daleki Wschód w Los Angeles, dowcipne dialogi, karykaturalny czarny charakter – Johnowi Carpenterowi udało się według podobnego pomysłu stworzyć legendarną „Wielką drakę w chińskiej dzielnicy”. Tymczasem „Znak Smoka” to film dla nikogo. Zbyt infantylny dla dorosłych i zbyt brutalny i nudny dla dzieci.

Być może to wina Jamesa Yukicha, reżysera, dla którego „Znak Smoka” był pełnometrażowym debiutem. A może tego, że producenci nie mogli się zdecydować, do kogo skierować swój film. W końcu grający 17-letnich braci Mark Dacascos („Amerykański samuraj”, „Wybrany”) i Scott Wolf („Byle do dzwonka”) mieli w 1994 roku 30 i 26 lat. Być może obsadzenie w rolach Jimmy’ego i Billy’ego młodszych aktorów, sprawiłoby, że postaci stałyby się bardziej wiarygodne.

Oglądając film miałam wrażenie, ze jedynymi osobami, które bawiły się na planie całkiem nieźle, byli Robert Patrick, który w tlenionym blondzie szarżował jako Koga Shuka i Alyssa Milano, tuż przed „Czarodziejkami”, po serii thrillerów telewizyjnych i roli w serialu „Who’s the Boss?”.

Yukich tłumaczył później, że nastoletni bohaterowie i lekka fabuła miały po prostu być ukłonem w stronę młodszej widowni. Ta jednak nie ciągnęła rodziców za rękę na „Znak Smoka”. W rezultacie film okazał się klapą finansową – przy budżecie niemal ośmiu milionów dolarów zarobił jedyne 2,3 miliona.