„Mały Nikita”. River Phoenix i Sidney Poitier

Jeff Grant to modelowy amerykański nastolatek. W szkole zbiera świetne oceny, marzy o karierze wojskowej, umawia się z piękną dziewczyną, a jego rodzice kochają się i prowadzą świetnie prosperujący biznes ogrodniczy. Życie Jeffa jest idealne i właściwie nie nadawałby się na bohatera filmu sensacyjnego gdyby nie jeden szczegół. Jego rodzice są rosyjskimi szpiegami, od 20 lat w stanie uśpienia.
Jeff oczywiście nie ma o tym zielonego pojęcia, dopóki w jego spokojnym świecie nie pojawi się agent FBI Ron Parmenter, który poprzez chłopaka i jego rodziców pragnie dotrzeć do swojego osobistego wroga i zamknąć personalną sprawę. Wiele lat wcześniej morderca o pseudonimie Scuba zamordował jego partnera, a teraz wypłynął ponownie, bo szantażuje Rosjan i morduje ich agentów. Rodzice Jeffa są następni na jego liście, więc Ron zaprzyjaźnia się z chłopakiem i próbuje nakłonić do współpracy powoli odsłaniając wszystkie karty. Liczy na to, że uda mu się zastawić na Scubę pułapkę. Wszystko to wiedzie do emocjonującego finału, w którym wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. A film z dramatu sensacyjnego zamienia się w kino familijne.

fot. kadr z filmu

„Mały Nikita”, wielki River

„Mały Nikita” to dziwny, niekonsekwentny film, który w 1988 r., tuż po premierze zbierał głównie kiepskie recenzje. Niewiele dobrego miał o nim też do powiedzenia grający Jeffa River Phoenix, a i David Puttman, ówczesny szef wytwórni Columbia, miał do powiedzenia reżyserowi „Małego Nikity”, Richardowi Benjaminowi kilka gorzkich słów. Dokładnie to, że „Mały Nikita” jest jednym z gorszych filmów, jakie widział w swoim życiu. „Mały Nikita” wcale jednak nie jest taki zły. Jest po prostu miałki. Pewnie gdyby w głównych rolach występował ktoś inny niż diabelnie utalentowany River Phoenix i człowiek-legenda (Oscar za „Polne lilie” i nominacja za „Ucieczkę w kajdanach”) czyli Sidney Poitier, film nawet nie otarłby się o pozytywne noty.
Phoenix, tragicznie zmarły na skutek przedawkowania narkotyków w wieku 23 lat aktor, to bez wątpienia jeden z najbardziej uzdolnionych młodych artystów jakich Hollywood widziało w przeciągu ostatnich 35 lat. Każda jego rola była perełką, czy to mała, jak w filmie „Indiana Jones i ostatnia krucjata”, czy główna – jak w „Moim własnym Idaho”, „Amerykańskich psach” i „Straconych latach”, za który to film nominowany był do Oscara jako najlepszy aktor drugoplanowy.

Klapa finansowa? Obsada nadrabia

W „Małym Nikicie” Phoenix robi wszystko, aby utrzymać uwagę widza i to mu się udaje. Ze swojej papierowej postaci nastolatka w obliczu rodzinnych sekretów wyciska ostatnie soki, nadając jej jakiś głębszy wymiar.
Niestety, przewidywalny scenariusz nie bardzo pozwala mu na rozwinięcie skrzydeł.
Warto zwrócić tu uwagę na obsadę, bo oprócz Phoenixa i Poitier występują tu m.in. Richard Lynch, czyli etatowy filmowy czarny charakter znany m.in. z filmów „Miecz i czarnoksiężnik” oraz „Nocne koszmary”. Tutaj wciela się w spragnionego krwi i pieniędzy Scubę, pozbawionego skrupułów zabójcę o pokrytym bliznami obliczu (Lynch w latach 60. pod wpływem narkotyków podpalił się, a jego ciało pokryte było bliznami w niemal 70 proc. ), zobaczymy też laureata Oscara za „Kształt wody”, Richarda Jenkinsa i wspaniałą Lorettę Devine.
„Mały Nikita” kosztował 15 mln. dol., a przyniósł producentom jedynie 1,7 mln. zysku. Richard Benjamin, jako aktor znany m.in. z ról w filmach „Świat dzikiego zachodu” i „Promienni chłopcy”, a jako reżyser – z produkcji „Moja macocha jest kosmitką” i „Syreny”, nie zraził się jednak brakiem sukcesu.
River Phoenix i Sidney Poitier pracowali jeszcze wspólnie przy „Włamywaczach” z 1992 r., kolejnym filmie ze szpiegami w tle, choć o wiele lepszym.

Film możecie obejrzeć m.in. na Amazonie.