„Ostra broń”. Albert Pyun to nie Tarantino

Pamiętacie, jak po „Pulp Fiction” w Hollywood zaczęła się moda na naśladowanie stylu Quentina Tarantino – m.in. jego flagowej zaburzonej chronologii, szybkiego montażu, ścieżki muzycznej odgrywającej gigantyczną rolę i chaotycznych dialogów niekoniecznie wnoszących coś do fabuły, ale diabelnie dowcipnych i wulgarnych?
Niektóre z tych prób były bardziej udane – np. „Święci z Bostonu”, czy „Pokerowa zagrywka” – inne znacznie mniej. „Ostra broń” (org. „Mean Guns”) z 1997 r. należy do tej drugiej kategorii. Powiedzieć, że ten film Alberta Pyuna („Cyborg”, „Radioaktywne sny”, „Nemezis”) jest nieudany to zresztą spore niedopowiedzenie. W tym chaosie trudno znaleźć choć jedną jasną stronę. I to mimo popisującego się skillam z „Nieśmiertelnego” Christophera Lamberta i rapera Ice’a T. w obsadzie.

fot. kadr z filmu

O co chodzi w „Ostrej broni”?

Nie jest łatwo wyjaśnić, o co w „Ostrej broni” chodzi, ale podejmę ten wysiłek. Ice-T gra tu szefa przestępczego syndykatu, który właśnie wybudował więzienie (po co?), ale zanim zostanie ono w pompą otwarte, zaprasza do budynku 100 zabójców pracujących dla jego małej organizacji. Każdy z nich jakoś podpadł, a odkupić winy może tylko w jeden sposób: walcząc z innymi na śmierć. Ostatnia trójka, która pozostanie na placu boju będzie mogła podzielić między siebie 10 mln dol.
Lambert gra tu Lou, tajemniczego zabójcę, który przewyższa innych inteligencją i umiejętnościami, ale kibicować mu trudno, bo jest postacią koszmarnie napisaną. Jak zresztą wszystkie – schematyczne, niedopracowane i papierowe. Dialogi bolą w uszy, bo autor scenariusza, Andrew Witham, bardzo silił się na nonszalanckie kwestie nasycone ukrytymi znaczeniami. Widać, że starał się wkładać w usta swoich bohaterów coś, co mógłby powiedzieć Vincent Vega, zabrakło mu jednak polotu. W rezultacie wymiany zdań między bohaterami brzmią niedorzecznie, a nie cool. Film jest też koszmarnie zmontowany i kryminalnie prześwietlony, co miało zapewne dodać mu nieco nowatorskiego sznytu. O muzyce nie chce mi się nawet wspominać, bo brzmiała jak składanki puszczane w windzie.

fot. kadr z filmu

Christopher Lambert i Ice-T

Teoretycznie, nie powinno to nikogo dziwić, bo Albert Pyun – mimo kilku niewątpliwych zasług dla kina ery VHS – nigdy nie był znakomitym rzemieślnikiem. Niedobory warsztatowe nadrabiał zawsze jednak entuzjazmem. Jego filmu z lat 90. powstały tuż przed pogorszeniem się jego stanu zdrowia, Pyun nigdy jednak, nawet mimo postępującej demencji, nie zrezygnował z reżyserowania.
Z Lambertem pracował dwa razy. Z gwiazdą „Nieśmiertelnego” Pyun zrobił jeszcze nawet przyzwoitą „Adrenalinę”, Ice-T natomiast grał u Pyuna aż pięć razy – jeszcze np. w „Terroryście” i „Corrupt”.
Mimo dyskusyjnej jakości filmów Pyuna, aktorzy chętnie z nim pracują, bo sprawia im to wiele radości. W „Ostrej broni” zobaczycie jeszcze m.in. znaną z „Ulic w ogniu” Deborę Van Valkenburgh, która u Pyuna grała jeszcze w „Rozgniataczu mózgów” i „Road to Hell”, a także znanego z „Nemezis” Pyuna Yuji Okumoto.

Film znajdziecie m.in. na Amazonie.