„Samotny łowca”. Rutger Hauer broni bielika amerykańskiego
Nie dajcie się zwieść. Choć plakaty filmu Philippe Mory („Skowyt 2: Twoja siostra jest wilkołakiem”) zwiastują wybuchowe kino akcji z Rutgerem Hauerem to w rzeczywistości, ta zapomniana produkcja z 1984 r. jest dramatem. Z bielikiem amerykańskim w tle.
„Samotny łowca” to kino o zabarwieniu ekologicznym. Rutger Hauer gra tu weterana wojny w Wietnamie, milczącego Jima Maldena, który samotnie mieszka na wyspie położonej w Karolinie Północnej, biega po niej w barwach wojennych i wychowuje pytona. Malden po stracie żony i dziecka (zginęli w wypadku samochodowym, który sam spowodował) poświęcił się ochronie środowiska. Zwłaszcza orłów, które na jego wyspie, jako gatunek odżywają.
Na terenie Maldena rzadka odmiana bielika amerykańskiego zniosła właśnie jaja. Obrzydliwie bogaty kolekcjoner (Donald Pleasence – „Halloween”, „Ucieczka z Nowego Jorku”) wysyła więc alpinistę, Mike’a Walkera (znany m.in. z „Deadwood”Powers Boothe), aby zdobył zaufanie Maldena i jaja wykradł. W tle – wątek romansowy pomiędzy Maldenem a miejscową właścicielką sklepu, którą gra – Kathleen Turner („Miłość, szmaragd i krokodyl”, „Peggy Sue wyszła za mąż”) i kilka bijatyk z najętymi zbirami, z których jeden to Brion James („Łowca androidów” i całe tony kultowego kina klasy B).
Widzowie przyzwyczajeni do filmów, w których Rutger Hauer strzela z automatu z cygarem zwisającym z kącika ust i w ciemnych okularach w całkowitym mroku, mogą czuć się nieco rozczarowani. „Samotny łowca” to dramat opowiadający historię odludka, który postanawia poświęcić się przyrodzie, a w ostatnich scenach daje sobie szansę na miłość. Nie ma tu ani spektakularnych wybuchów, ani komediowych popisów w stylu „Ślepej furii”. Jest za to scena, w której Rutger Hauer w białym swetrze, rozparty w fotelu trzyma na kolanach małego niedźwiadka.
Rutger Hauer zmarł 19 lipca. Miał 75 lat, ponad 170 filmowych ról na koncie, a „Samotny łowca” to film z okresu przed zaszufladkowaniem Holendra jako etatowej gwiazdy kina gatunkowego, nazywanego potocznie kinem klasy B. Hauer w 1984 r. miał już na koncie role w „Łowcy androidów” i „Weekendzie Ostermana”, zaliczył też udany transfer z kina europejskiego do Hollywood. Warto obejrzeć „Samotnego łowcę” dla niego. Jeszcze sprzed czasów autoironii, w którą musiał się uzbroić, aby niektóre z jego filmów był bardziej oglądalne. Obsada, która towarzyszy mu na ekranie daje z siebie wszystko, choć trzeba przyznać, że niewiele mają tu do grania.
„Samotny łowca” to ciekawe kino, które rozwija się bardzo niespiesznie, bohaterowie są nieco schematyczni, a wątek ekologiczny ginie nieco w cieniu wątku romansowego. Podobno jest na to wytłumaczenie – jedna z rolek filmu zniknęła w czasie transportu. Dobrze, że nie wszystkie, bo widok Rutgera Hauera z niedźwiadkiem na kolanach jest bezcenny.