„Cichy zabójca Yakuza”. Gdy kaskaderom jest wszystko jedno (i obsadzie też)

Brigitte Nielsen w szpilkach i ze spluwą gotową do wystrzału, stojąca w kusym wdzianku na okładce kasety VHS była w latach 90. gwarantem mocnego kina klasy C. Jej kariera mocno wówczas przyhamowała, choć z tego okresu pochodzą też kultowe filmy z jej udziałem – np. naprawdę niezła „Galaxis” (1995), emocjonująca „Misja sprawiedliwości” i cała, licząca pięć filmów seria Lamberto Bavy o księżniczce Fantaghiro, w której to włoskiej baśni filmowej Nielsen wcielała się w Czarną Wiedźmę.
Nielsen, posągowa (wygląda jak grecka boginka) i bardzo wysoka (1,85 m) od początku kariery – którą zaczęła z rozmachem pod koniec lat 80. „Czerwoną Sonją” i „Cobrą” – stworzona była do grania czarnych charakterów. W filmie „Cichy zabójca Yakuza” z 1995 r. robi to bezbłędnie, choć filmowi Taluna Hsu można zarzucić praktycznie wszystko.
Scenarzysta tego gniotka, Henry Madden, to dziś ceniony twórca animacji dla dzieci, a konkretnie znanej także w Polsce serii „Dora poznaje świat”. „Cichy zabójca Yakuza” to jedyny pełnometrażowy film fabularny w jego dorobku i nietrudno zgadnąć dlaczego. Jest to źle napisane, fabuła jest niedorzeczna, a postaci – zbyt sztampowe nawet jak na kino klasy C, którego fani wszelkie jego wady przyjmują przecież z otwartymi ramionami.

fot. kadr z filmu

Niech zapłoną policzki

O co w tym wszystkim chodzi? Makato, bezlitosny zabójca na usługach mafii zostaje wtrącony do więzienia. Jego piękna wspólniczka, Sybil, pomaga mu uciec z pilnie strzeżonego więzienia (udaje, że zepsuł jej się samochód, a zmęczony wielkim dekoltem strażnik daje się podejść jak dziecko) i Makato postanawia najpierw zemścić się na agentach specjalnych, którzy go aresztowali, a potem dopiero cieszyć się wolnością.
Ci agenci – Eddie i Vinnie – są oczywiście połączeniem wszystkich filmowych duetów gliniarzy ery VHS – łączą ich problemy rodzinne, wybuchowość i zamiłowanie do porządnej rozwałki.

fot. kadr z filmu

Borykać się będą nie tylko z doświadczonym zabójcą depczącym ich po piętach,ale też – nową szefową. Seksowną agentką wyglądającą, jakby wyszła z rozkładówki „Playboya”.
Wszystko to jest niestety bardzo mdłe. „Cichy zabójca Yakuza” ogląda się bezboleśnie, ale widać, że film kręcony i montowany był na kolanie. Buty Nielsen w cudowny sposób zamieniają się w inny model w kilku scenach, a kaskaderzy nawet nie starają się przypominać wizualnie aktorów. No, ale cóż. Brigitte Nielsen na okładce ostrzegała. Jedyna scena, która naprawdę sprawi, ze fanom kina klasy B zapłoną policzki jest sekwencja początkowa, w której palący nonszalancko papierosa mężczyzna w rozchełstanej koszuli idzie w kierunku kamery, a za nim wielokrotnie wybucha samochód.

fot. kadr z filmu

Szkoda obsady na takie spady

Skoro nie jest dobrze, po co w ogóle oglądać „Cichego zabójcę”. Ano – dla obsady. Oprócz Nielsen, która wciela się w bezlitosną, nieco groteskową Sybil, grają tu m.in. Robert Davi – znana fanom kina kultowego, poorana bruzdami twarz filmów akcji, którą prezentował m.in. w „Goonies”, „Szklanej pułapce” i „Licencji na zabijanie”, Steven Bauer, czyli Manny z „Człowieka z blizną”, a w Makato wciela się sam Sonny Chiba, mistrz sztuk walki szerszej publiczności znany jako Hattori Hanzo z dylogii Quentina Tarantino „Kill Bill”.
W rolach drugoplanowych zobaczycie też m.in. zmarłego w tym roku Jana-Michaela Vincenta, który w latach 90., po okresie świetności w „Airwolfie” wegetował w tego typu filmach i walczył z uzależnieniami. Nową przełożoną chłopaków zagrała za to Cindy Ambuehl – aktorka dziś chyba znana najbardziej z roli w „Modzie na sukces”, zresztą żona gwiazdy tej telenoweli, Dona Diamonta.