"Crazy Six", reż. Albert Pyun, rok prod. 1997, okładka wydania Blu-Ray

„Crazy Six”. Stuprocentowy gniot

„Crazy Six” to stuprocentowy gniot i jeden z gorszych filmów, jakie widziałam. Nie ma w tym ani odrobiny przesady, o czym sami możecie się przekonać odpalając neonowe dzieło Alberta Pyuna. Do reżysera „Cyborga” i „Nemezis” mam słabość od lat, a właściwie odkąd obejrzałam jego film fantasy i jednocześnie debiut, czyli „Miecz i czarnoksiężnik”. Pyun miał lepsze i gorsze momenty, na koncie ma ponad 50 produkcji. Te z lat 90. są wyraźnie gorsze, choć trzeba Pyunowi oddać, że niezrażony zawsze eksperymentował z formą. I to zamiłowanie widać też w „Crazy Six”, który to film miał na VHS premierę w 1997 r.
Patrząc na okładkę wydania DVD czy VHS filmu można mieć oczekiwania na przyzwoitym poziomie. Na pierwszym planie raper i aktor Ice-T krzywi się wrednie, na drugim twardo, prosto w obiektyw spogląda Burt Reynolds, a w oddali majaczy Rob Lowe („Prezydencki poker”, „Wyrzutki”) tutaj z fryzurą o kształcie wiązki słomy i wąsem w stylu amerykańskiego motocyklisty. Zagadka tej dziwacznej charakteryzacji rozwiąże się już w ciągu kilku pierwszych minut film. Po prostu robił co mógł, aby nikt go nie rozpoznał. Cóż, próżny trud Rob!

Rob Lowe w filmie „Crazy Six”, reż. Albert Pyun, rok prod. 1997, fot. kadr z filmu

Akcja „Crazy Six” rozgrywa się w Europie Wschodniej, tuż po upadku komunizmu, a sam film kręcono w Bratysławie. Przemiany ustrojowe sprzyjają prospericie gangsterów i handlarzy narkotyków. W tym siermiężnym chaosie uzależniony od cracku Billy (Lowe) planuje z przyjaciółmi napad. Wspólnie okradają mafioza Raula (Ice-T), ale napad wybucha im w twarz i teraz muszą uciekać. Tutaj straciłam nieco rozeznanie, o co chodzi i to wcale nie dlatego, że nie śledziłam akcji wystarczająco uważnie. Film Pyuna się rozłazi, a pochodzący z Hawajów filmowiec nie może się zdecydować, czy chce nam opowiedzieć gangsterską bajkę, czy może dramatyczną historię uzależnionego od narkotyków Billy’ego. Czasami szala przechyla się na korzyść tego drugiego wariantu, a wtedy film staje się karykaturalny. Pyun nieźle operuje światłem, ukryta pod kuriozalnym wąsem Lowe fajnie prezentuje się w neonowych kolorach, w teatralnej, ale klimatycznej scenografii, bo jego bohater mieszka w melinie na tyłach nocnego klubu. Pyun jednak nadużywa tego efektu, rezultacie film niby jest stylowy, ale bardziej niestety nużący. Dobra powiem wprost – okropnie nudny.

Ivana Milicevic w filmie „Crazy Six”, reż. Albert Pyun, rok prod. 1997, fot. kadr z filmu

Lowe w roli drążonego przez nałóg Billy’ego jest drewniany i kompletnie nieprzekonujący. Grająca piosenkarkę z siermiężnego klubu, znana z serialu „Banshee” Serbka Ivana Milicevic robi co może, by jakoś ożywić ich niemrawy wątek miłosny, ale jej naturalność w konfrontacji z całkowitą niemocą aktorską Lowe’a sprawia, że jego kiepska kreacja tym bardziej bije po oczach. Milicevic jest zresztą tutaj jedyną, która się stara tchnąć nico życia w akcję. Jedyna dobra scena w filmie to scena jej i Burta Reynoldsa, który wciela się w amerykańskiego detektywa-kowboja na gościnnych występach w Europie Wschodniej. Jest jeszcze Mario Van Peebles, aktor bardzo charyzmatyczny, którego na pewno kojarzycie z „Nieśmiertelnego III” i „Rewolwerowców”. Jego rola z kolei sprowadza się do głaskania małego Chihuahua i wygłaszania tajemniczych, bardzo filozoficznych kwestii po francusku.

Burt Reynolds w filmie „Crazy Six”, reż. Albert Pyun, rok prod. 1997, fot. kadr z filmu

Gdybyście mnie zapytali, o czym dokładnie jest film Pyuna, to od razu mówię, że nie wiem. Rażą też pewne nieścisłości, bo np. skoro nałóg Bill’yego jest tak zaawansowany (naprawdę wiele jest tu przydługich scen narkotyzowania się przez bohatera) , a on sam przez cały film nosi workowate spodnie i koszulę w kolorze zgniłej zieleni, to jakim cudem zaplanował i wyegzekwował skomplikowany napad i wyprowadził w pole czołowych mafiozów?
Miejscami „Crazy Six” jest też nieznośnie melodramatyczne i emocjonalne, a te wszystkie tragedie rozgrywają się albo właśnie w neonowym oświetleniu, albo na tle obskurnych słowackich kamienic.

Rob Lowe w filmie „Crazy Six”, reż. Albert Pyun, rok prod. 1997, fot. kadr z filmu

Końcówka też jest groteskowa, bo jak się okazało – dla piosenkarki z brokatem na powiekach Billy w kilka dni zrezygnował z nałogu, czego nie mógł uczynić przez całe dekady swojego życia. Na odwyku jak i po nim występuje najwyraźniej w swoim nieśmiertelnym stroju, peruce i z doklejonym wąsem, o który dba mimo stalowego uścisku nałogu. Sceny akcji mają ambicje by być poetyckimi, co sprowadza się z kolei do nadużywania zwolnionego tempa i chóralnej muzyki. Nie wiem, co jeszcze mogę wam napisać, by jakoś przestrzec przed „Crazy Six”. Może to, że scenariusz napisał Galen Yuen, dla którego była to jedyna próba z pełnym metrażem? I że na koncie ma kilka ról, m.in. jako Szumowina nr 1 i Przemytnik? („Gliniarz w przedszkolu” i „Podwójne uderzenie”).