"Lodziarz", reż. Norman Apstein, rok prod. 1995, plakat

„Lodziarz”. Strzeż się maniaka co lody przynosi

„Lodziarza” można od pierwszego wejrzenia albo pokochać, albo znienawidzić. Wszystko zależy od tego, czy ten horror komediowy z 1995 r. weźmie się na serio, czy jednak uwierzy twórcom przekonującym, że „Lodziarz” miał być pastiszem kina grozy. I tej wersji dla własnego komfortu najlepiej się trzymać.
Aktorstwo – a obsada naprawdę robi wrażenie – jest grubo poniżej pewnych standardów, podobnie zresztą jak realizacja. Mimo to, z jakiegoś dziwnego powodu „Lodziarz” wciąga od pierwszej sceny, balansującej na granicy tandety i umowności rekonstrukcji z programu typu true crime z lat 90. „Lodziarza” wyreżyserował Norman Apstein, dla którego była to jedyna przygodą z fabułą, można mu więc mu wybaczyć pewne niedociągnięcia.

Film zaczyna się od czarno-białej, stylizowanej na kino lat 30. sceny. Mały Gregory jest świadkiem, jak jego ukochany lodziarz zostaje zamordowany przez grupę gangsterów, którzy podjeżdżają pod jego samochód i w biały dzień przeszywają gradem kul.

„Lodziarz”, 1995, reż. Norman Apstein – zdj. http://cultandexploitation.blogspot.com/

Straumatyzowany Gregory trafia do szpitala psychiatrycznego i już jako dorosły mężczyzna idzie w ślady swego idola z dzieciństwa. Jako lodziarz nie cieszy się jednak specjalną sympatią okolicznych dzieci, które mieszkają na idyllicznym osiedlu. Może to przez szaleńczy grymas na twarzy? A może chodzi o to, że Gregory własnoręcznie produkowane lody zaprawia kawałkami ciał zwierząt i ludzi?

W każdym razie, tajemnicze zaginięcia dziwnie zbiegają się w czasie z dźwiękami melodyjki obwieszczającej pojawienie się lodziarza. Policja zaczyna interesować się Gregorym, a on sam porywa małego dziwacznego chłopca z sąsiedztwa, którego na początku chce zabić, a ostatecznie – zaprzyjaźnia się z nim i szkoli na swojego następcę.

„Lodziarz”, 1995, reż. Norman Apstein – zdj. http://cultandexploitation.blogspot.com/

„Lodziarz” w kilku scenach ociera się o satyrę na amerykańską klasę średnią. Zakończenie jest przewidywalne, dialogi bywają czerstwe i tylko Clint Howard, brat Rona ratuje jakoś cały film przed porażką. Z charyzmą i brawurą gra swoją pierwszą od lat – a dokładnie od 1981 r., kiedy to zagrał innego opętanego przez zło dziwaka w „EvilSpeak” – główną rolę.

Na ekranie towarzyszą mu prawdziwe legendy kina klasy B, które czasami pojawiają się jedynie na kilka minut. Olivia Hussey („Czarne Święta”) gra ekscentryczną pielęgniarkę, która opiekuje się Gregorym, David Warner („Gabinet figur woskowych”, „W paszczy szaleństwa”) wciela się w pastora, Jan-Michael Vincent (gwiazda serialu „Airwolf”) jest niezbyt rozgarniętym detektywem, a Sandahl Bergman („Conan Barbarzyńca”, „Czerwona Sonja”) jedną z uprzywilejowanych matek.

„Lodziarz”, 1995, reż. Norman Apstein – zdj. http://cultandexploitation.blogspot.com/

„Lodziarz” przez 25 lat od premiery dorobił się statusu filmu kultowego. Plany zrealizowania sequela jednak nie wypaliły, mimo że zaangażował się w nie nawet sam Clint Howard, który namawiał fanów do wspierania projektu. Główną rolę miała w kontynuacji zagrać inna legenda kina klasy B – Patrick Kilpatrick, weteran grania czarnych charakterów. Nie udało się jednak uzbierać potrzebnych 300. tys. dolarów. Oryginał sponsorowany był częściowo przez firmę Converse, stąd liczne, nie do końca zrozumiałe ujęcia obuwia, które mogą w czasie seansu „Lodziarza” zastanawiać. Podobnie jak wiele innych rozwiązań, ale ostatecznie – to wcale nie jest istotne, prawda?