"Cichy piorun", reż. BJ Davis, rok prod. 1988, plakat

„Cichy piorun”. Busz, pijany pilot i żona senatora

„Cichy piorun” („Quiet Thunder”) zwiódł mnie świetnym plakatem. Długim wiszącym nad przepaścią mostem uciekają na nim przed niebezpieczeństwem kobieta i mężczyzna. On niemal ciągnie ją za sobą, ona właśnie wpada w dziurę w zbutwiałych listwach mostu. Zapowiada się mroczna przygoda w stylu „Poszukiwaczy zaginionej arki” i „Miłości, szmaragdu i krokodyla”. Nic podobnego. „Cichy piorun” BJ Davisa („Białe widmo”, „Laserowa misja”) to film przewidywalny i tak schematyczny, że w czasie seansu można nawet zakładać się o to, co za chwilę stanie się na ekranie.

Akcja toczy się tu w Afryce. Zapijaczony, ale uroczy pilot Max zawiesza oko na żonie amerykańskiego senatora, nieco sztywnej Karen. Ona daje mu kosza, a już chwilę później stają się naocznymi świadkami zamachu i morderstwa prezydenta jednego z afrykańskich państewek. Prawdziwi zabójcy o śmierć polityka oskarżają ich, trzeba więc uciekać. Trasa wiedzie przez leśne ostępy, rwące rzeki, jest też wiszący most (nie wygląda jednak tak spektakularnie, jak na plakacie), a w czasie tej przygody pomiędzy bohaterami nawiązuje się nawet nić sympatii. Wszystko to już widzieliśmy i nie ma nic, co wyróżniałoby tego B-klasowca na tle innych produkcji, powstałych w latach 80. na fali popularności wspomnianych wyżej, znacznie lepszych i dowcipniejszych filmów.

Jedynie Wayne Crawford w roli Maxa wynosi jakoś film Davisa ponad rzeczny muł, po którym ta produkcja z 1988 r. szoruje od napisów początkowych aż do wyzutego z emocji finału. Crawford ma sporo uroku i jako jedyny wypowiada swoje kwestie z przekonaniem. Zmarły w 2016 r. aktor wystąpił m.in. w filmach „Jake Speed” i „Łowca głów”. Dość często grał w towarzystwie June Chadwick („V”), która tutaj wciela się w histeryczną Karen: bohaterkę wyjątkowo antypatyczną, wciąż wymagającą ratunku i średnio napisaną. Samą schematyczność „Cichego pioruna” dałoby się pewnie jakoś przeżyć, w końcu kino klasy B nie słynie z oryginalności. Pomiędzy Maxem, a Karen jednak w ogóle nie iskrzy. A tego w filmie, w którym główni bohaterowie niemal cały czas są na ekranie sami, wybaczyć nie można.

W tym samym roku premierę miała też produkcja „Dalsze przygody Tennessee Bucka”. Też niezbyt nowatorska i siermiężna, zrealizowana jednak z większą werwą i obdarzona charakterem. Co prawda tam z kolei znalazła się kontrowersyjna i trudna do obrony wtedy i dziś scena gwałtu, oba te filmy może słusznie więc zostały skazane na zapomnienie.