"Hydrosfera", reż. G. Philip Jackson, rok prod. 1997, plakat

„Hydrosfera”. Dziwaczna taniocha

Czegóż nie ma w tym filmie? Scenarzyści pomyśleli o wszystkim: post-apokaliptycznej rzeczywistości, statku handlowym z załogą złożoną z byłych więźniów pod wodzą rozpitego kapitana, zmutowanym płodzie (w słoju), który dzięki połączeniom nerwowym statek nawiguje, scenie walca i odrobinie magii. Zapomnieli o logice, ale nie jest to znowu takie rzadkie w świecie kina klasy B. Być może właśnie dzięki temu „Hydrosfera” z 1997 r. zasługuje na miano jednej z dziwniejszych produkcji sci-fi tamtej dekady. Nie mylić z „lepszych” i „intrygujących”. „Hydrosfera” to też drugi – po „Księżycu 44” – film sci-fi, w którym Michael Paré sprzeciwia się wątpliwemu dowództwu Malcolma McDowella.

Michael Paré w filmie 'Hydrosfera”, reż. G. Philip Jackson, rok prod. 1997

Akcja filmu toczy się w 2103 r., świat zbiera się po katastrofie nuklearnej, a władzę nad nim przejęły wielkie korporacje. Na zlecenie jednej z nich skompromitowany kapitan marynarki handlowej Murdoch (McDowell) ma poprowadzić statek z USA do Nigerii. Problem w tym, że lubi zaglądać do butelki, załoga składa się z niezbyt godnych zaufania typów, a jego pierwszy oficer (Paré) wciąż obrzuca go pełnymi pogardy spojrzeniami i w dodatku eksperymentuje seksualnie z korporacyjną wtyczką, Martine. Kiedy na pokładzie znalezione zostają ładunki wybuchowe, a załogę zaczyna nękać lśniący czernią android, panowie muszą jednak odłożyć niesnaski na później.

'Hydrosfera”, reż. G. Philip Jackson, rok prod. 1997

„Hydrosfera” to film potwornie tani, ma jednak swoje momenty. Widać, że autor pierwotnej wersji scenariusza miał dość oryginalny pomysł, przysypany kolejnymi poprawkami. Jest tu kilka ładnych ujęć zdjęciowych, w których widać inspirację „Łowcą androidów”, całość wygląda jednak tak, jakby reżyser G. Philip Jackson nie mógł się zdecydować, czy chce zrealizować kino akcji, czy filozoficzną rozprawę o kondycji ludzkości, z surrealistycznymi scenami i sugestią, że Murdoch jest postacią z liczącej kilkaset lat legendy. W rezultacie „Hydrosfera” nie jest przyjemnym kinem sci-fi, a egzystencjalne rozkminy bohaterów budzą żałość. Jako fanka Michaela Paré doceniam jego wysiłki, myślę jednak, że w latach 90., pomijając małe wyjątki, zdecydowanie nie miał dobrej passy. Podobnie zresztą, jak McDowell, co tłumaczy obecność ich obu w „Hydrosferze”.