"Vice Girls", reż. Richard Gabai, rok prod. 1997, plakat amazon

„Vice Girls”. Seryjny morderca z kamerą

W połowie lat 90. pewną popularnością – w bardzo wąskich kręgach – cieszyła się seria „Vice Academy”, tania wersja „Akademii policyjnej”, tyle, że pozbawiona finezji (jeszcze bardziej) i z babską obsadą w rolach nierozgarniętych gliniarzy.
Komedia „Vice Girls” z 1997 r. sprawia wrażenie, jakby powstała na fali popularności cyklu, ale jednocześnie go przerosła. Film Richarda Gabaia (aktor i reżyser m.in. „Koguta w koloratce” i „Złej krwi”) ogląda się przyjemnie, choć intryga i aktorstwo pozostawiają wiele do życzenia. Bezpretensjonalny sznyt „Vice Girls” sprawia jednak, że fabuła i rozterki bohaterów zamieniają się w jedną wielką zgrywę. Pomaga też to, że film ma być satyrą na Hollywood. Niespecjalnie błyskotliwą, ale całkiem sympatyczną.

Oto w Los Angeles ktoś morduje striptizerki. Trop wiedzie do świata showbizu. Czy morderca próbuje nakręcić idealny snuff film? A może zbrodnie nie mają nic wspólnego z Hollywood? Zagadkę musi rozwiązać policjantka-twardzielka Jan Cooper (niezła Lana Clarkson, która kilka lat po premierze „Vice Girls” została zamordowana przez producenta muzycznego Phila Spectora) wraz z koleżankami – Edith (Liat Goodson) i Mindy (Kimberley Roberts). Policjantki nie pałają do siebie sympatią, wspólnie jednak, niczym uboga wersja Aniołków Charliego, muszą zdemaskować maniaka. W tle świat filmów klasy B, A. Michael Baldwin (gwiazda serii „Mordercze kuleczki”, a także – o zgrozo! – scenarzysta „Vice Girls”) w roli pretensjonalnego reżysera, kilka scen erotycznych, lateksowy biustonosz z obiektywami kamer w miejscu na sutki i wiele innych atrakcji, które przechodziły jedynie w filmach klasy B przeznaczonych bezpośrednio na półki wypożyczalni VHS.

Richard Gabai gra tu jedną z głównych ról, tak jak robi to zresztą w większości swoich filmów. Lana Clarkson naprawdę daje radę i wielka szkoda, że rola Cooper to jedna z niewielu w jej karierze pierwszoplanowych kreacji. Charyzmą zwróciła na siebie uwagę już rolami w tanich produkcjach sword & sorcery („Łowca śmierci” czy „Królowa barbarzyńców”) ze stajni Rogera Cormana. Legendarny producent kina klasy B odpowiada też zresztą za produkcję „Vice Girls”, co widać niemal w każdym kadrze. Jest seks, erotyczne aluzje o subtelności prawego sierpowego, siermiężne sceny bijatyk, kilka niezłych ripost i sporo frajdy, którą musieli mieć wszyscy zaangażowani w produkcję. Autorem zdjęć jest słynny Gary Graver, który pracował z Orsonem Wellesem przy jego ostatnim filmie, „Druga strona wiatru”. Ten powstawał łącznie przez kilka dekad. „Vice Girls” powstało natomiast zapewne w kilkanaście dni i ta informacja jest doskonałym podsumowaniem.