„Gorączka śmierci”. Gliniarze-zombie

Terry Black, autor scenariusza „Gorączki śmierci” dostał propozycję napisania sequela tego komediowego horroru z 1988 roku. Kiedy zwrócił uwagę producentom, że nie ma to większego sensu, bo przecież wszyscy bohaterowie na końcu giną, jeden z nich powiedział: – No i co za problem? Przecież mają tam maszynę, która przywraca do życia.
Podobnie nonszalancka atmosfera musiała panować przez cały okres produkcji, bo próżno się w „Gorączce śmierci” doszukiwać jakiejkolwiek logiki. I pewnie właśnie dlatego film Marka Goldblatta cieszy się nieustającym powodzeniem, także w Polsce.

DEAD HEAT, Treat Williams, Joe Piscopo, 1988, (c)New World Pictures

To historia dwóch krewkich gliniarzy, Rogera Mortisa (prawie jak Rigor Mortis, czyż nie?) i  Douga Bieglowa, facetów z niewyparzonymi gębami i dobrym celem. Są chlubą swojej jednostki, choć kapitan policji musi na nich od czasu do czasu pokrzyczeć. Inaczej nie byliby przecież skuteczni. Pewnego dnia, podczas napadu stykają się z ożywionymi trupami, których nie powstrzymuje nawet grad kul. Gliniarze zaczynają śledztwo, prowadzące ich do laboratorium, w którym Roger ginie w pomieszczeniu do dekompresji dramatycznie się dusząc. Na szczęście, sprytna lekarka (koleżanka z pracy) rozpoznaje w laboratorium maszynę do wskrzeszania umarłych i przywraca Rogera do życia. Tylko, że teraz Roger jest Zombie, któremu niewiele pozostało czasu na ukończenie śledztwa. Przez najbliższe kilka godzin będzie się rozkładał, gubił części ciała na prawo i lewo i coraz mniej przypominał grającego go Treata Williamsa.

DEAD HEAT, Lindsay Frost, Treat Williams, Joe Piscopo, 1988, (c)New World Pictures

Ciekawy zwrot akcji, prawda? Dzięki niemu „Gorączka śmierci” jest zabawna nie tylko dzięki błyskotliwym ripostom Rogera i Douga, ale też czarnemu, czasami cmentarnemu wręcz humorowi, który na pewno docenią wielbiciele „Opowieści z krypty”. Terry Black zresztą napisał kilka odcinków tego serialu HBO. „Gorączkę śmierci” ogląda się przyjemnie, momentami przypomina „Re-Animatora” Stuarta Gordona, choć daleko filmowi Goldblatta do tego klasyka. Zresztą, film w momencie premiery zupełnie nie przypadł do gustu krytykom, którzy w swoich recenzjach nie zostawili na nim suchej nitki. Widzowie też nie byli specjalnie zachwyceni, co odbiło się na wynikach kasowych „Gorączki śmierci”.

DEAD HEAT, Treat Williams, Lindsay Frost, Joe Piscopo, 1988, (c)New World Pictures

Treat Williams jako Roger Mortis odwalił kawał dobrej roboty. Jest skrzyżowaniem Martina Riggsa z „Zabójczej broni” z Potworem Frankensteina. Aktor znany z musicalu „Hair” i nieudanego „Fantoma” zresztą zawsze dobrze odnajdywał się w kinie klasy B, a trudno o lepszego przedstawiciela tego nurtu niż „Gorączka śmierci”. Partneruje mu tu komik Joe Piscopo, a na dalekim drugim planie na pewno rozpoznacie legendę horroru, Vncenta Price’a.

https://www.youtube.com/watch?v=jyqclZF-bqI[/embed