„Szatański pakt”. Niby horror i niby komedia
Ten film z 1991 roku powstał w sześć tygodni za 100 tys. dolarów. Nie pamiętalibyśmy o jego istnieniu, gdyby nie to, że gra w nim Traci Lords (w jednej ze swoich pierwszych ról w erze postporno) a gitarowe solówki płyną spod palców Michaela Angelo Batio, gitarzysty zespołu Nitro.
Główny bohater „Szatańskiego paktu” to Martin, przeciętniak, który dorabia w podrzędnej pizzerii, gdzie pomiata nim złośliwy szef. Martin marzy o karierze gwiazdy rocka, ale jest kompletnie pozbawiony talentu. Sfrustrowany, zawiera pakt z diabłem (w okolicy przypadkowo mieszka wiedźma) i staje się najlepszym gitarzystą na świecie. Wraz z raczkującą kapelą rockową ma szansę wspiąć się na szczyt i spełnić swoje marzenie. Ale wszystko ma swoją cenę. Po pierwsze, Martin musi teraz zabijać, aby przeżyć – co już w samo sobie jest dość problematyczne. A po drugie – zakochuje się w granej przez Lords menadżerce zespołu, która niedawno się zaręczyła i niespecjalnie ma ochotę dołączyć do nowego haremu Martina.
Kłopot z „Szatańskim planem” jest taki, że nie da się lubić głównego bohatera. Najpierw był budzącym żałość ofermą, potem zamienia się w pozbawionego skrupułów dupka. Żadna z postaci zresztą nie budzi tu specjalnej sympatii, ale czego można spodziewać się po scenariuszu, który napisany został w trzy tygodnie. Jest tu trochę przyzwoitego rocka, ale nawet Mötley Crüe gra lepiej niż filmowa kapela „z najlepszym rockmanem w historii”, a to już o czymś świadczy.
Traci Lords, niekwestionowana gwiazda filmu, nie musiała się martwić, że jego jakość wpłynie jakkolwiek na jej karierę. I tak była rozchwytywana jako wschodząca gwiazda kina klasy b. Znacznie mniej szczęścia miał reżyser tej ramotki, Mark Freed, który oprócz niej zrobił jeszcze film „Lovers and Liars” w 1998 roku i aktualnie pracuje nad kolejnym dziełem – intrygująco zatytułowanym „Popcorn Killer”.