„Kopalnie króla Salomona”. Jak ekipa filmowa ukarała Sharon Stone?

Podobno Sharon Stone była trudna do zniesienia na planie „Kopalni króla Salomona”. Podobno ekipa filmowa nasikała jej za karę do wanny. Podobno w ogóle rolę dostała przez pomyłkę. Menahem Golan, współwłaściciel legendarnej wytwórni Cannon Films i producent filmu, powiedział niejasno, że chce, aby rolę Jesse zagrała „that Stone woman”. Chodziło mu o Kathleen Turner, która w 1984 roku wystąpiła w komedii przygodowej „Miłość, szmaragd i krokodyl” („Romancing the Stone”). Plotek dookoła „Kopalni Salomona” jest mnóstwo. I są znacznie ciekawsze od samego filmu.

KING SOLOMON’S MINES, Richard Chamberlain, Sharon Stone, 1985

Sharon Stone w 1985 roku była początkującą aktorką z kilkoma z kilkoma drugoplanowymi rolami na koncie, głównie telewizyjnymi. „Kopalnie króla Salomona” zapewniły jej w połowie lat 80. pewną popularność, ale artystyczna porażka filmu sprawiła, że Stone musiała poczekać na swoją szansę w „Nagim instynkcie” jeszcze kilka lat.

„Kopalnie króla Salomona” to czwarta z pięciu ekranizacji przygodowej powieści Henry’ego Ridera Haggarda. I chyba najgorsza. Choć film wyreżyserował J. Lee Thompson (nominacja do Oscara za „Działa Nawarony”), dziś tego przygodowego gniotka nie da się oglądać.

KING SOLOMON’S MINES, Sharon Stone, 1985, leopard

W filmie Thompsona, akcja nie toczy się w XIX wieku, jak w powieściowym oryginale, a w wieku XX. Miało to zapewne przekonać widzów, że mają do czynienia z filmem łudząco podobnym do „Poszukiwaczy zaginionej Arki” Spielberga, kultowego filmu przygodowego z Indianą Jonesem, nonszalanckim archeologiem w porwanym kapeluszu w roli głównej. Niestety, podobieństw nie ma praktycznie wcale – oprócz bezczelnie podebranej ścieżki dźwiękowej Jerry’ego Goldsmitha, który został nawet za swój wysiłek nagrodzony nominacją do Złotej Maliny.

KING SOLOMON’S MINES, Richard Chamberlain, 1985. ©Cannon Films

Fabuła „Kopalni króla Salomona” jest bardzo prosta. Młoda i piękna dziewczyna, która w dodatku jest archeologiem, szuka zaginionego ojca, który przepadł gdzieś w Afryce, szukając słynnych kopalni. O pomoc prosi poszukiwacza przygód, Allana Quatermaina. W poszukiwaniach spróbują im przeszkodzić m.in. wredny handlarz niewolników, niemiecki oficer zafiksowany na punkcie Wagnera, plemię kanibali i krokodyle. Żaden z tych zwrotów akcji nie jest jednak powstrzymać widza przed nerwowym spoglądaniem na zegarek.

„Kopalnie króla Salomona” to film nie tylko nudny, ale też – fatalnie zrealizowany. Wytwórnia Cannon Films nigdy się specjalnie nie wykosztowywała, ale jeśli chciała chociaż wzbudzić skojarzenia z przygodami Indiany Jonesa, warto było rozbić skarbonki. Niektóre sceny są tak fatalnie nakręcone, że ratunkiem jest jedynie odwrócenie wzroku. Stone gra kiepsko, swoje kwestie wypowiada mechanicznie, a grający Quatermaina Richard Chamberlain udaje Harrisona Forda, co od samego początku zwiastowało porażkę.

KING SOLOMON’S MINES, John Rhys-Davies, 1985, (c)Cannon Films

„Kopalnie króla Salomona” kręcone były w Zimbabwe i powstały za 11 milionów dolarów, choć Richard Chamberlain kpił, że budżet wynosił pięć dolarów na krzyż. Oprócz niego i Stone w filmie zagrali m.in. John Rhys-Davis, czyli Sallah z filmów o Indianie Jonesie i Herbert Lom znany np. z „Różowej pantery”.


„Kopalnie króla Solomona” były kręcone równocześnie z sequelem, który opiszę osobno. Trudno w to uwierzyć, ale „Quatermain i Złote Miasto” to jeszcze większy gniot. Oglądając po latach „Kopalnie króla Salomona” zastanawiałam się, jak to możliwe, że jako dziecko tak bardzo przepadałam za tym filmem.