„Mutant”. Matka Natura się wkurzyła. I wysłała karaluchy

Guillermo del Toro to dziś jeden z najbardziej znanych i cenionych hollywoodzkich reżyserów. Na koncie ma dwa Oscary za „Kształt wody”, „Labirynt fauna” oraz „Hellboya” z Ronem Perlmanem i cieszy się wolnością artystyczną, dzięki której może wyrazić swój unikalny styl – mieszankę gotyku, liryzmu, baśni i komiksu. Ale nie zawsze tak było. I „Mutant” – jego pierwszy hollywoodzki film jest na to świetnym dowodem.
„Mutant” na ekrany kin wszedł w 1997 r., po długich bojach ze studiem Miramax, które „Mutanta” wyprodukowało. A raczej po przepychankach z jednym z szefów studia, Harveyem Weinsteinem – dziś już skończonym w Hollywood na fali ruchu #MeToo, który obnażył Weinsteina jako seksualnego drapieżnika, gwałciciela i potwora bardziej przerażającego niż jakikolwiek wymyślony przez del Toro.
Del Toro nie lubi „Mutanta” i uważa, że Weinstein popsuł mu film ciągłym wtrącaniem się w poszczególne wątki i narzekaniami, że „Mutant” jest niewystarczająco straszny. Podobno za mało znanym wówczas meksykańskim reżyserem wstawił się współpracujący z Miramaxem Quentin Tarantino, którego ówczesna narzeczona, Mira Sorvino (Oscar za allenowską komedię „Jej wysokość Afrodyta”) zaalarmowała reżysera, że artystyczna wizja del Toro jest zagrożona. Ostatecznie Weinstein odpuścił, ale del Toro nigdy już z Miramaxem nie pracował.

fot. kadr z filmu

Po co igrać z Matką Naturą?

„Mutant” to drugi po „Cronosie” (1993) pełnometrażowy film del Toro. Widać w nim baśniowe zacięcie reżysera, jego talent do budowania gęstej atmosfery i grozy, która ma niewiele wspólnego z podskakiwaniem na krześle, a znacznie więcej z autentycznym niepokojem.
„Mutant” to w gruncie rzeczy monster movie, jeden z wielu, jakie powstały w latach 90. – obok „Reliktu”, „Wirusa”, „Śmiertelnego rejsu” i wielu innych. „Mutant” z nich wszystkich jest jednak czymś więcej niż horrorem z grającym pierwsze skrzypce potworem – zapewne też dzięki temu, że scenariusz jest adaptacją opowiadania Donalda A. Wollheima. Del Toro, jak to on, chce nam i tutaj powiedzieć coś o ludzkich słabościach, naszej potrzebie igrania z prawami natury.

fot. kadr z filmu

Akcja „Mutanta” rozgrywa się na Manhattanie. Doktor Susan Tyler jest wybitnym entomologiem i właśnie udało jej się powstrzymać epidemię zabijającą nowojorskie dzieci. Chorobę przenosiły zarażone karaluchy, Tyler – przy pomocy naukowca, Petera Manna, stworzyła nowy gatunek insektów – takich, które mają wykończyć karaluchy. I wyginąć po jednym pokoleniu. Epidemia zostaje powstrzymana, a Tyler – staje się bohaterką. I mężatką, bo wychodzi za Manna. Mijają trzy lata i okazuje się, że sukces był połowiczny. Insekty przetrwały w podmiejskim labiryncie kanałów. I mutowały upodabniając się do swojego największego wroga… – ludzi. Tyler musi zejść do podziemi Nowego Jorku i powstrzymać gigantyczne insekty, nim zaczną szukać pożywienia wśród mieszkańców miasta.

fot. kadr z filmu

Mira Sorvino i Josh Brolin

„Mutant” jest wizualnie piękny, wysmakowany – jak wszystkie filmy del Toro. Mimo ingerencji studia, film broni się po 20 latach jako melancholijna opowieść o konsekwencjach wkurzania Matki Natury i filozoficzna rozprawa nad tym, kto ma prawo decydować o przetrwaniu innych. Grająca główną rolę Mira Sorvino tworzy wrażliwą, gotową do poświęceń bohaterkę, kobietę twardą i niezależną. Szkoda, że po 1997 r. niewiele było w jej karierze tak złożonych postaci. Oprócz niej, na ekranie zobaczycie m.in. Jeremy’ego Northama („Emma”) w roli Manna (podobno nienawidzili się na planie), Josha Brolina („To nie jest kraj dla starych ludzi”), F. Murraya Abrahama („Amadeusz”) i Charlesa S. Duttona („Obcy 3”).
„Mutant” spodobał się krytykom, ale film o gigantycznych karaluchach nie przyciągnął do kin tłumów, na jakie liczył Miramax. Produkcja kosztowała 30 mln dol., a zarobiła jedynie nieco ponad 25 mln dol. Film zdobył w 1998 r. cztery nominacje do prestiżowego Saturna – przyznawanego filmom z gatunku sci-fi, fantasy, horrorom etc. – i tylko jedną statuetkę – za najlepszą charakteryzację.
Co ciekawe, powstały dwa sequele – w 2001 i 2003 r., które jednak niewiele miały wspólnego z oryginałem, nie podzielały jego filozoficznego zajęcia i trafiły od razu na rynek VHS.