„Szkoła wyrzutków”. Mocne kino o chłopcach dla chłopców

„Szkoła wyrzutków” („Toy Soldiers”) to niesłusznie zapomniany thriller z 1991 r., w którym błyskotliwe niedorostki dają odpór zatwardziałym terrorystom. Filmowi Daniela Petriego Jr. daleko jednak do „Kevina samego w domu”, a znacznie bliżej do klasycznych akcyjniaków, w których krew leje się litrami, a napięcie nie pozwala oderwać się od ekranu. To kino w starym, dobrym stylu. Takie, które nie prowokuje pytania o logikę twórców, ale o to, dlaczego seans trwa tak krótko.
Daniel Petrie Jr. to twórca z nominacją do Oscara na koncie. W 1985 r. dzielił ją z Danilo Bachem, a zgarnęli ją za scenariusz filmu „Gliniarz z Beverly Hills”. Petrie Jr. miał jednak większe ambicje niż pisanie scenariuszy – nawet jeśli odnosił na tym polu sukcesy. „Szkoła wyrzutków” to jego reżyserski debiut, po którym machnął jeszcze filmy „Służba nie drużba”, „Śmiertelna cisza” i niedawno – „Stranded”.
Osobiście napisał scenariusz „Szkoły wyrzutków” (któż miałby to zrobić lepiej?), a za podstawę posłużyła mu powieść Williama P. Kennedy’ego. Po wprowadzeniu kilku kosmetycznych zmian w oryginalnym materiale (trzeba było m.in. zmienić miejsce akcji na USA) Petrie Jr. był gotowy do akcji.

fot. kadr z filmu

Z Kolumbii do szkoły dla bogatych dzieciaków

Wybuchowa akcja „Szkoły wyrzutków” zaczyna się w Kolumbii. Pod wodzą Luisa Cali grupa terrorystów przejmuje budynek sądu. Chcą wymóc na kolumbijskich władzach zwolnienie ojca Cali, króla tamtejszej mafii. Okazuje się jednak, że młody Cali przelewał krew na darmo. Jego ojciec został już cichaczem wywieziony do amerykańskiego więzienia. Luis postanawia więc porwać syna sędziego, który będzie prowadził sprawę Caliego Seniora w Stanach Zjednoczonych. Dzieciak uczęszcza do szkoły dla trudnej – ale uprzywilejowanej – młodzieży. Służby specjalne wyprzedzają jednak Cali o kilka kroków i wywożą nastolatka ze szkoły, zapewniając mu bezpieczeństwo. Terroryści oczywiście o tym nie wiedzą, przejmują więc placówkę i ogłaszają, że stary Cali ma zostać wypuszczony z więzienia, inaczej blisko 100 niedorostków z problemami wyleci w powietrze. Nie doceniają jednak swoich zakładników.

fot. kadr z filmu

Kiedy piszę chłopakach z problemami mam na myśli problemy z autorytetem. Każdy z uczniów filmowej szkoły to inteligentny, błyskotliwy i odważny dzieciak. Ich pranki są finezyjne i nawet dyrektor szkoły (wspaniały Louis Gossett Jr.) nie może powstrzymać śmiechu i mimowolnego podziwu, kiedy jest przez tych bystrzaków regularnie nabijany w butelkę. W tej gromadzie na prowadzenie zdecydowanie wysuwa się pełen łobuzerskiego wdzięku Billy (Sean Astin), mąciciel z zasady., wielokrotnie wyrzucany ze szkół dla krnąbrnych chłopaków. Podobnie jak jego koledzy, pochodzi z uprzywilejowanej rodziny, ale ma w sobie coś, co nakazuje innym milknąć, gdy mówi. Jest urodzonym liderem. I to właśnie on, przy pomocy podstępów, sprytu i odwagi, wspólnie z kolegami wykiwa terrorystów.

Czapki z głów, panowie

„Szkoła wyrzutków” to zręczne połączenie kina akcji, przygodowego, komedii i dramatu. Nie brakuje tu wzruszeń, których dostarcza lojalność chłopców i ich głęboka przyjaźń, brutalnych scen, które czasami mogą wręcz szokować, bo Petrie Jr. pozwala nam kilka razy zapomnieć, że nie mamy do czynienia z filmem o dojrzewaniu, ale rasowym kinem sensacyjnym.
Czapki z głów przed młodą obsadą, której udało się udźwignąć film. Sean Astin jest u szczytu swoich możliwości. Po „Goonies” często grywał problematyczne dzieciaki i warto pamiętać, że przed „Władcą pierścieni” i „Stranger Things” wystąpił w kilku godnych uwagi filmach – m.in. „Rudym” i „Jaskiniowcu z Kalifornii”. Towarzyszy mu Will Wheaton („Stan przy mnie”), który wciela się w Joeya, rozdartego wewnętrznie syna bossa nowojorskiej mafii, który gardzi ojcem. W paczce kumpli jest jeszcze grany przez Keitha Coogana Snuffy. Coogan, wnuk Jackiego, grał m.in. w kultowej „Zwariowanej nocy”. Specjalnie zostawiłam na sam koniec Luisa Cali, w którego wciela się piekielnie charyzmatyczny Andrew Divoff, kultowy „Władca życzeń” i etatowy odtwórca ról czarnych charakterów. Divoff twierdzi, że rola w „Szkole wyrzutków” należy do jego ulubionych w karierze i naprawdę trudno mu się dziwić. Jego łotr jest nerwowy, zdeterminowany i bezlitosny. A przy tym dziwacznie czarujący.

fot. kadr z filmu

Dla chłopców, o chłopcach

Louisa Gossetta Jr. też nie trzeba nikomu przedstawiać. Ma na koncie Oscara i role w filmach „Szczęki 3”, „Mój własny wróg” oraz serialu „Korzenie”. Tutaj nie ma zbyt wiele czasu ekranowego – jako dyrektor Parker budzi jednak sympatię i sprawia, że od razu myślimy o nauczycielu, który zalazł nam za skórę, ale jednocześnie był naszym mentorem. Na drugim planie wypatrujcie Denholma Elliotta, który zmarł w wyniku powikłań związanych z AIDS rok po premierze filmu, a zasłynął rolą Marcusa Brody’ego w filmach z Indianą Jonesem.
„Szkoła wyrzutków” nie była oszałamiającym sukcesem kasowym. Artystycznym zresztą też nie. Krytykom nie podobała się przewidywalna fabuła, jednogłośnie wychwalali jednak kreacje aktorskie, zwłaszcza młodej obsady. Zresztą, dziś pewnie „Szkoła wyrzutków” nie mogłaby powstać. To film, w którym nie ma właściwie ani jednej kobiecej bohaterki (nie licząc seksownego głosu w słuchawce). To film o chłopakach i dziś powiedzielibyśmy, że dla chłopaków. Ale coś jest w „Szkole wyrzutków”, co sprawia, że jest filmem uniwersalnym, po prostu zwyczajnie i bezpretensjonalnie przygodowym. Dziś pewnie scenarzyści dodaliby chłopakom koleżanki, które stanęłyby z nimi w pierwszym szeregu na polu walki. Niepotrzebnie, bo „Szkoła wyrzutków” to opowieść o dorastaniu młodych mężczyzn, ich przyjaźniach i ich potrzebie sprawdzenia się. Jako taka, produkcja ta broni się nawet teraz, niemal po 30 latach.