
"Wieżowiec", reż. Raymond Martino, rok prod. 1996, plakat
„Wieżowiec”. Anna Nicole Smith kontra terroryści
Podobno człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego: bólu pleców, niewygody, chronicznego braku kasy. Do aktorstwa Anny Nicole Smith przyzwyczaić się jednak nie sposób. W „Wieżowcu” z 1996 r. w reżyserii Raymonda Martino swoje kwestie wypowiada tak mechanicznie, że odwraca uwagę widza od fabuły, a sceny z założenia emocjonujące rozkłada na łopatki. Wiele serca wkłada za to w sekwencje erotyczne i pod prysznicem. Zresztą, to właśnie z ich powodu „Wieżowiec” w ogóle powstał. To jeden z dwóch filmów (drugim jest wcześniejszy o rok „Szpiegowski pojedynek”), które miały popchnąć karierę aktorską Smith naprzód, a przy okazji utrzymać jej renomę symbolu seksu. Oba wyprodukowała ceniona w wąskich kręgach fanów kina klasy B wytwórnia PM Entertainment, słynąca ze sporych budżetów i poważnego podejścia do wybuchów i kaskaderskich numerów.

„Wieżowiec” to tania wersja „Szklanej pułapki”, tyle że zamiast gliniarza okupującym budynek terrorystom wyzwanie rzuca Carrie Wink, seksowna pilotka komercyjnego helikoptera. Gra ją właśnie Smith – jasnowłosa seksbomba pierwszej połowy lat 90., której obfity biust i odległe podobieństwo fizyczne do Marilyn Monroe i Jayne Mansfield otworzyły drzwi do Hollywood. Carrie ma burzę blond loków, paznokcie długie jak sztylety ( pociągnięte czerwonym lakierem) i kilka drętwych onelinerów w zanadrzu. Ma też męża policjanta, który spróbuje wyciągnąć ją z zajętego o przez zbirów wieżowca, ale tak naprawdę wcale nie musi, bo Carrie radzi sobie całkiem nieźle. Ogląda się to przez palce, bo fabuła nawet jak na standardy kina klasy B jest porażająco infantylna i wtórna. Ale nieporadna Anna Nicole Smith mimo kiepskiego aktorstwa sprawia swoją charyzmą i entuzjazmem, że seans staje się bezbolesny. Ostatecznie nie jest to najgorszy film akcji w historii ludzkości, upadki ze sporych wysokości (poprzedza je naturalnie brzęk tłuczonego szkła) zrealizowane są całkiem spektakularnie, a całość daje widzowi frajdę przełamaną poczuciem wstydu i zagubienia. A to mieszanka idealna.
Połączenie kina soft-core z kinem akcji w latach 90. miało szczególnie dobrą passę. Seks i przemoc zawsze świetnie się sprzedawały, a w duecie miały szansę podbić wypożyczalnie kaset VHS. Zwłaszcza, jeśli w głównej roli występowała gwiazda znana już widzom z rozkładówek. Na takich produkcjach karierę zbudowała np. królowa erotyki wideo, Shannon Tweed.
Smith nie miała tyle szczęścia. „Wieżowiec” był ostatnim fabularnym tytułem, w którym zagrała główną rolę. W swoich wcześniejszych filmach grała zwykle siebie lub bawiła się swoim wizerunkiem głupiutkiej blondynki, który ukuli dla niej hollywoodzcy producenci. Zanim przeżyła krótką przygodę z aktorstwem była modelką. I to bardzo popularną. Fotografowie wykorzystywali jej podobieństwo do Jayne Mansfield, a Smith typowana była na Marilyn Monroe lat 90. Szybko stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy tamtej dekady, a jej sesje dla magazynu „Playboy” przeszły do historii. Gwiazda zmarła tragicznie w 2007 r., wieku 39 lat, po przedawkowaniu przepisanych jej przez lekarza leków.