"Arena", reż. Timur Bekmambetov, rok prod. 2001, plakat

„Arena”. Bieda-„Gladiator” i silikonowe biusty

Rzadko mam okazję obejrzeć coś tak potwornego, jak hollywoodzki debiut Timura Bekmambetova (tego od „Straży nocnej”, a potem „Wanted:Ściganych”). „Arena” to wyprodukowany przez Rogera Cormana remake „Areny” z 1974 r., z Pam Grier w roli głównej. Tyle, że zamiast legendy, w wersji z 2001 r., grają (to w sumie za dużo powiedziane) króliczki Playboya: Karen McDougal oraz Lisa Dergan. Sam film to klasyczna tandeta żerująca na sukcesie „Gladiatora”. W 2001 r. nastąpił wysyp podobnych produkcji inspirowanych dziełem Ridleya Scotta, oprócz „Areny” najpopularniejszym przykładem są często swego czasu emitowane u nas „Amazonki i gladiatorzy”. Te quasi-historyczne produkcje powstawały zwykle w Europie, za garść dolarów, a kluczowe dla ich fabuł są silikonowe biusty ściśnięte skórzanymi rzemieniami.

„Arena” fabułę ma prostą jak miecz-rekwizyt. Imperium rzymskie niewoli podbite ludy, a dwie niewolnice usiłują zawalczyć o swoją godność. Najpierw traktowane są jak nałożnice, potem – z niewiadomego powodu – stają się gladiatorkami i właściwie, w końcowym pojedynku na arenie tekturowego Koloseum stojącego w szczerym polu, doprowadzają do upadku Imperium. Nieskomplikowana historia to żaden ewenement w tanim kinie klasy B.

Niestety, Bekmambetov dał się chyba porwać marzeniom o stworzeniu wielowarstwowej opowieści o ludzkiej naturze i w rezultacie „Arena” robi się miejscami nieznośnie pretensjonalna. W dodatku film jest niemal w całości dubbingowany. Powstawał w Rosji, z rosyjską ekipą, w wersji amerykańskiej trzeba było więc nagrać nową ścieżkę dźwiękową. Koszmarną, bo brzmiącą tak, jakby nagrywano ją w piwnicy, co w scenach rozgrywających się np. w lesie robi komiczne wrażenie.

Film zdobył nominację do nagrody DVD Exclusive Awards za najlepszy filmowy montaż. Może nieco na wyrost, bo po 22 latach niezbyt się broni, ale pewnie w 2001 r. charakterystyczny styl rosyjskiego reżysera mógł robić wrażenie. Szybkim montażem i burymi filtrami usiłował jakoś pokonać malutki budżet. Nie udało się, ale starania należy docenić. Mimo to, lepiej sięgnąć po oryginał.