"Barbarzyńca", reż. John O'Halloran, rok prod. 2003, plakat

„Barbarzyńca”. „Łowca śmierci” raz jeszcze

W XXI w. moda na inspirowane „Conanem Barbarzyńcą” tanie kino sword&sorcery była już odległym wspomnieniem. Mimo to, Roger Corman, legendarny producent filmów klasy B, w tym licznych imitacji właśnie „Conana…”, postanowił w 2003 r. zrealizować remake własnej produkcji „Łowca śmierci”, jednej z pierwszych przygód fantasy powstałych na fali zainteresowania gatunkiem. „Łowca śmierci” zapisał się w annałach historii rolami Barbi Benton i Lany Clarkson, które zagrały w nim kobiece bohaterki. Był też początkiem serii liczącej cztery filmy.

„Barbarzyńca” z 2003 r. to wierny remake pierwszego z nich, zrealizowany dokładnie po 20 latach od premiery „Łowcy śmierci” w wypożyczalniach VHS. Główną rolę gra tu Michael O’Hearn: amerykański kulturysta, kilkakrotny Mister Natural Universe. Już w pierwszych scenach widać, że Corman chciał zrobić z niego nowego Arnolda Schwarzeneggera, choć oczywiście na znacznie mniejszą skalę.

Fabuła niewiele różni się od tej z oryginału. Baśniowa kraina jest pustoszona przez rządy tyrana (Martin Kove) i tylko jedna osoba, wojownik Kane może coś na to zaradzić siłą swoich muskułów i sprawnością we władaniu mieczem. Złowrogi Munkar, bo tak zwie się tyran, organizuje w swoim zamczysku turniej walk na śmierć i życie, porywa księżniczkę i Kane postanawia nie tylko piękność uratować, ale i zwyciężyć w konkurencji. Pomaga mu pociągająca amazonka, a jeśli w czasie seansu będziecie mieli deja vu, to z tego prostego powodu, że nie tylko scenariusz jest identyczny z tym z oryginału, ale i niektóre sceny. Corman bowiem po raz kolejny zrecyklingował słynne sekwencje uczty na zamku pochodzące z „Łowcy śmierci”, wykorzystywane przez cwanego producenta w wielu innych produkcjach o podobnej tematyce.

„Barbarzyńca” to film przeraźliwie tani, ale zaskakujący wspaniałymi krajobrazami. Zdjęcia powstawały na terenie Krymu i Ukrainy, część obsady to aktorzy ukraińscy, zdubbingowani w post-produkcji. Z kolei Martin Kove, najbardziej znana twarz na liście płac, ewidentnie nagrywał swoje sceny jako ostatni. Aktor kojarzony z serii „Karate Kid” i filmu „Rambo 2” rzadko wchodzi w jakąkolwiek interakcję z resztą obsady, zwykle pojawia się w kadrze sam i sprawia wrażenie, jakby z trudem powstrzymywał się przed patrzeniem na zegarek. I w tych momentach jest jedyną postacią, z jaką publiczność może się utożsamiać.